Zielony szlak Szklarska Poręba – Wałbrzych to długodystansowy szlak w Sudetach przebiegający przez Karkonosze, Rudawy Janowickie, Góry Wałbrzyskie i Kamienne. Liczy sobie około 112 kilometrów długości i jest ciekawą alternatywą dla Głównego Szlaku Sudeckiego. A na pewno mniej znaną.
O szlaku dowiedziałam się na jednym ze spotkań sudeckich od koleżanki, która po naszym spotkaniu ruszała, by się z nim zmierzyć solo. Pomyślałam, że to niezła opcja na górskie wakacje, ale wtedy nie udało się pomysłu zrealizować. Nadeszło kolejne lato, wróciliśmy do rozważań nad plecakową kilkudniową wędrówką i padło na zielony szlak Szklarska Poręba – Wałbrzych. By połazić nieco po Sudetach, które mniej znamy, sprawdzić się w krótkim, ale zawsze, szlaku długodystansowym i wrócić do tradycji wielodniowych wycieczek. Bo ostatni raz z plecakami byliśmy w Wielkiej Fatrze cztery lata wcześniej.
Trasa: Szklarska Poręba – Wałbrzych, dworzec PKP | mapa-turystyczna.pl
Przebieg szlaku
DZIEŃ PIERWSZY
Dojazd i odcinek Szklarska Poręba – Michałowice – Grzybowiec – Sośnik
W poniedziałkowy ranek ruszamy w kierunku Wałbrzycha. Korki na autostradzie szybko weryfikują nasze plany – na pierwszy popołudniowy pociąg nie zdążymy, trzeba pojechać tym po czternastej. Dzięki temu zyskujemy trochę czasu, by zatrzymać się w Świdnicy i obejrzeć Kościół Pokoju. Dokładniejsze zwiedzanie trzeba zostawić oczywiście na przyszłość, ale dzięki temu mamy miłą przerwę w podróży.
Kościół Pokoju, czyli jesteśmy w Świdnicy
Przy dworcu Wałbrzych Główny zostawiamy samochód na parkingu pod pocztą, zajmując ostatnie miejsce. Miejsc tu zresztą jak na lekarstwo, więc dobrze, że nasz kangur poczeka sobie na nas te kilka dni legalnie. Na tablicy przy przystanku pyszni się zielona kropka. To tu, w zależności od wybranego kierunku, zaczyna się lub kończy zielony szlak Szklarska Poręba – Wałbrzych. Mamy nadzieję przykleić się do niej na finiszu naszej wędrówki.
Już wkrótce wsiadamy do nieco spóźnionego pociągu TLK do Szklarskiej Poręby. Lekki poślizg możemy zresztą spółce wybaczyć, bo cena biletu jest zaskakująco niska – 9 złotych od osoby. Trochę odsypiając, trochę podziwiając widoki (linia biegnie nad Szklarską Porębą, stąd szerokie panoramy na Karkonosze), docieramy wreszcie do celu. Schodząc w dół, spotykamy czerwone znaki i nimi kulamy się do centrum.
Tu, przy głównej ulicy, rozpoczyna się zielony szlak Szklarska Poręba – Wałbrzych. Z relacji internetowych wiem, że nie ma żadnego oznaczenia tego początku. A jednak kropka się znajduje! Papierowa, przewiązana sznurkiem, taki szlakowy handmade. Uwieczniamy się z nią, tym samym inaugurując naszą „zieloną” wędrówkę.
Szklarska Poręba, czyli początek naszej wędrówki
Jest po szesnastej, przez wymianę pociągów straciliśmy nieco czasu, więc już bez zbędnego ociągania się ruszamy na szlak. Chcemy go przejść do piątku, co oznacza, że codziennie musimy pokonać około 25 kilometrów. Dziś z racji dojazdu mamy zniżkę, co nie znaczy, że możemy się ślimaczyć. Dobrze byłoby wystukać na liczniku kilometrową dyszkę.
Zielone znaki wiodą nas ulicami Szklarskiej Poręby tylko przez chwilę. Po przejściu mostu na Kamiennej wkraczamy w Karkonosze i wkrótce skręcamy w lewo, by iść przez długi czas z jej nurtem. Ścieżka w lesie jest przyjemna, teren gęsto usiany skałami (już na początku mijamy Głazisko i Dziobatą), więc droga mija nam szybko.
W okolicach Czerwonej Jamy i ulicy Narutowicza przecinamy rozkopaną ulicę. Dopiero po powrocie sprawdzam, że długi odcinek naszego szlaku, ze względu na przebudowę drogi, został zamknięty do odwołania. Bez problemu mogliśmy go jednak przejść.
Wkrótce docieramy do budki Karkonoskiego Parku Narodowego i odbicia na wodospad Szklarki. Jako że nie skręcamy do tej atrakcji, nie musimy płacić za wstęp. Dalsza droga przebiega bez rewelacji poza spotkaniem z borsukiem. Idący przodem Robert zauważa zwierzaka, który przez dwie minuty, nie zdając sobie sprawy z jego obecności, kopie coś zawzięcie w zboczu. Gdy ja docieram do tego miejsca, mogę tylko zobaczyć uciekające w popłochu między skały zwierzę.
Ścieżka wzdłuż Kamiennej
Nieco ciekawiej robi się w okolicach Złotego Widoku, a to za sprawą platformy widokowej i interesującego ciągu skałek (malownicze Kociołki!).
Złoty Widok
W niewielkich Michałowicach zachodzimy do sklepu na słodko-gorzką przerwę (drożdżówka z piwem), oglądamy zabytkowe wille i widok na karkonoską grań znad stawów, po czym znów zanurzamy się w las.
Widok na karkonoską grań znad stawów w Michałowicach
Pora już na szukanie noclegu, bo zbliża się wieczór.
Czas naparstnic
Jeszcze trawersujemy grzbiet Grzybowca, jeszcze wdychamy upajający zapach lip na polanie Grzybowiec, jeszcze podchodzimy pod skałki na Skarbczyku, by wreszcie rozłożyć nasz żółty dom na Sośniku. To tu, gdzie szlak żółty żegna się z zielonym, spędzimy pierwszą wędrówkową noc.
Dzisiejsza trasa:
DZIEŃ DRUGI
Sośnik – Jagniątków – Zamek Chojnik – Przesieka – Borowice – Karpacz – Krzaczyna – schron przed Jedlinkami
Nocą las zaczyna żyć. Słychać trzaski, szelesty, odgłosy nocnych ptaków. Za każdym razem będę się zastanawiać, czy namiot postawiony na leśnej ścieżce nie stanie się ofiarą jakiejś zabłąkanej sarny, która tędy zwyczajowo chodzi 😉
Dzień wstaje pogodny, tak zresztą ma być przez kolejne. Na palniku gotuje się już kaloryczne śniadanko, a my zwijamy nasz dom, zerkając co jakiś czas na rozświetloną słońcem grań Karkonoszy.
Zbieramy się koło 10 i szybko schodzimy do Jagniątkowa, by zacząć podejście pod zamek Chojnik. Na Przełęczy Żarskiej czeka już pani z KPN, by skasować nas za bilet. Nie miałam w planie oglądania ruin zwiedzonych już w przeszłości, ale skoro już tu jestem? Może warto odświeżyć wspomnienia?
Robert zostaje, ucinając sobie pogawędkę z panią, ja zdobywam Chojnik, okupowany przez rzesze turystów. To jeden z ciekawszych punktów widokowych na trasie, więc warto tu podejść dla rozległej panoramy rozciągającej się z zamkowej wieży.
Po powrocie do przełęczy znów zanurzamy się w karkonoski las. Zielony szlak Szklarska Poręba – Wałbrzych poprowadzony jest obrzeżami tych gór, stąd często będziemy przecinać miejscowości i podgórskie przysiółki.
Zazwyczaj wędrujemy nim sami, ruch turystyczny koncentruje się tylko wokół kilku punktów, które będziemy mijać. Teraz przed nami Zachełmie i nieco bardziej tłoczna Przesieka, a to za sprawą wodospadu Podgórnej, kaskady Myi i japońskiego ogrodu Siruwia.
Wodospad Podgórnej
Kaskady Myi
W Borowicach pod sklepem przy ośrodku kolonijnym czas na przerwę. Słońce dopieka, a to dopiero początek upałów. W kolejne dni to ma być dopiero patelnia…
Na razie jednak wykańcza nas Karpacz. Od świątyni Wang aż za Krucze Skały czeka nas wielokilometrowe przejście przez miasto. Co prawda jego obrzeżami, północną stroną, za to przez chodniki i asfalty.
Świątynia Wang w Karpaczu
I teraz krótka dygresja. Tym, co dla mnie może dyskredytować zielony szlak Szklarska Poręba – Wałbrzych, jest olbrzymia ilość asfaltów, szutrów, kamienistych i ubitych dróg. Być może wiosną i jesienią tak twarde podłoże nie jest problemem, ale przy letnich upałach te odcinki dały mi porządnie popalić. Po przejściu Karpacza moje stopy krzyczały o koniec, a był to dopiero początek wędrówki.
Dwa spalone autobusy. Rozgrywki przewoźników?
Nie pomogły na pewno górskie buty, które wzięłam niepotrzebnie (bo jednego dnia miało padać, a nie padało) oraz ciężki plecak. Tak w kość, a raczej w stopy, dawno nie dostałam. Kto rozważa ten szlak w okresie letniej kanikuły, niech weźmie powyższe pod uwagę.
A na ostatnim piętrze mieszka Śnieżka
Karpacz podkopuje nasze morale. Przed opuszczeniem miasta robimy małe zakupy, zaopatrujemy się w kranówkę i ruszamy do Krzaczyny. Dziś rozbijamy się przy pierwszej wiacie przed leśniczówką Jedlinki.
Do mety ledwo doczłapuję (stopy, stopy!), na szczęście zimna kąpiel w strumyku stawia mnie na nogi. Ciekawe, czy jutro rano stanę na nich na dobre…
Dzisiejsza trasa:
DZIEŃ TRZECI
Schron przed Jedlinkami – Uroczysko – Kowary – Ostra Mała – Czarnów – Rędziny – Wielka Kopa – Kolorowe Jeziorka – Wieściszowice – Ciechanowice
Poranek jak zwykle jest piękny. Biwakujemy na łubinowej łące. Gdyby jeszcze kwitły, wokół szalałby fiolet. Porządek dnia jest taki sam: śniadanie, pakowanie, wędrówka.
Przez pierwsze kilometry idzie się względnie dobrze, ale dzień rozpoczynający się od asfaltów nie wróży nic dobrego. Zamiast sprowadzić nas od razu do Kowar, zielony szlak kołuje, wiodąc nas przez Uroczysko i niewidoczny o tej porze roku wodospad Piszczaka. To przyjemny fragment przed kolejnym asfaltingiem, który fundują nam Kowary.
Przed wiaduktem odbijamy się od zamkniętego mostku na Jedlicy, którędy wiedzie szlak. Złapiemy go zaraz, ale ten znów piętrzy przed nami trudności. Mały park w widłach Jedlicy i Piszczaka jest w remoncie, a mostek akurat przeszedł malowanie i nie da się po nim przejść. Na szczęście zejście do koryta rzeczki i wspinaczka na przeciwległy brzeg udają się bez strat w ludziach.
Przyjemny odcinek wiedzie nas teraz w pobliżu kaplicy świętej Anny. Niedługo docieramy na kowarską starówkę, by zrobić przerwę na odpoczynek i zaopatrzenie.
Kaplica św. Anny w Kowarach
Kowarska starówka
I tu kolejna dygresja. Wybierając zielony szlak Szklarska Poręba – Wałbrzych na przejście, zdecydowaliśmy się robić go na ciężko. Nie dysponujemy odchudzonym sprzętem, mój starego typu plecak swoje waży, porządny namiot i syntetyczny śpiwór dodają mu kolejnych kilogramów, aparat też ma swój ciężar. Po powrocie zważyłam swój plecak bez aparatu, wody i jedzenia i wyszło mi ponad 12 kilogramów. Jeśli dodać do tego sprzęt fotograficzny, wyżywienie i nabijającą ciężaru wodę, wyjdzie parę kilo więcej.
Z garbem na plecach…
Bardzo racjonalnie robiliśmy zakupy jedzeniowe, by nosić tylko to, co jest potrzebne na czekające nas posiłki. W tym akurat pomogły sklepy – przynajmniej raz dziennie mogliśmy się w takowym zaopatrzyć. Mimo tego ciężar odczuwałam, szczególnie na początku. Potem człek się przyzwyczaił, choć stopom i kręgosłupowi z pewnością swym bagażem nie pomogłam. Albo czas więc przejść na plecakową emeryturę, albo pomyśleć nad jeszcze oszczędniejszym pakowaniem się.
Po opuszczeniu Kowar zaczynamy wspinaczkę na najwyższy punkt, na który wzniesie się zielony szlak Szklarska Poręba – Wałbrzych. To Ostra Mała w Rudawach Janowickich, sąsiadka najwyższego w tym paśmie Skalnika (choć ostatnie pomiary to Małej Ostrej przyznają palmę pierwszeństwa). Wędrujemy starym Traktem Kamiennogórsko-Kowarskim, a potem bardziej stromo do krzyżówki szlaków pod Małą Ostrą. Grzechem byłoby nie podejść na platformę widokową, z której rozpościera się szeroka panorama na Karkonosze, Góry Izerskie i Rudawy. Grzechem byłoby też nie skorzystać z przerwy kawowej u stóp skały ze schodkami. Na każdym takim postoju obowiązkowo zrzucam buty, by dać wytchnienie mojej pięcie Achillesowej, czyli stopom.
Ostra Mała
Skalnik tym razem odpuszczamy (już kiedyś byliśmy) i staczamy się pod byłe schronisko Czartak. Po obowiązkowym, na szczęście krótkim, asfalcie wchodzimy w łąki. Zaczyna się bardzo przyjemny odcinek prowadzący aż do Rędzin.
W miejscu, gdzie szlak przecina drogę do innej części Czarnowa, trzeba uważać na znaki. My, wpatrzeni w poniemiecki wysoki budynek, poszliśmy wyraźną szutrową drogą w dół i asfaltem musieliśmy wracać do szlaku, który gdzieś wcześniej odszedł sobie w łąki. Za to kolejny odcinek, czyli zejście do Rędzin, jest jednym z najładniejszych na naszej zielonej trasie.
Szlak między Czarnowem a Rędzinami
Zejście do Rędzin z widokiem na Wielką Kopę, czyli kolejny etap naszej wędrówki
W Rędzinach zaopatrujemy się w kranówkę u miłej pani z gospodarstwa przy drodze. Wodę badają tu obowiązkowo dwa razy do roku, a ze względu na park gospodarze nie mogą stosować oprysków. Może dlatego uprawom towarzyszą bujnie rosnące rośliny uchodzące za chwasty?
Ukryci w trawach podążamy na Wielką Kopę
Przed nami wspinaczka na Wielką Kopę. Przechodzący drogą i sfatygowany życiem (i procentami) mieszkaniec Rędzin powątpiewa, czy dam radę z takim plecakiem. Daję. Bezszlakowo podchodzimy na szczyt z ruinami wieży, a potem na punkt widokowy poniżej szczytu, w skałach.
Podejście na Wielką Kopę
Wielka Kopa
I punkt widokowy poniżej wierzchołka
A na koniec dnia mamy dużą atrakcję Rudaw Janowickich – Kolorowe Jeziorka. Internety uprzedziły, że pozostało tylko Błękitne, pozostałe wyschły. Nie do końca jest to prawdą, bo woda jest w każdym jeziorku, choć jej kolor niekoniecznie odpowiada nazwie. Zielony Stawek jest brunatny, Błękitne Jeziorko przyjmuje odcień raczej szmaragdowy, jedynie Purpurowe zgadza się kolorystycznie, bo już Żółte przypomina jakieś ciemne bajoro.
Zielony Stawek (?) i jaskinia w pobliżu Purpurowego Jeziorka
Błękitne Jeziorko. Zdjęcie z komórki (na samej górze) chyba najbardziej odpowiada jego nazwie
Błękitne Jeziorko toń ma zieloną
Purpurowe Jeziorko
Żółte Jeziorko. Z góry jeszcze jakoś wygląda, z dołu znów mija się ze swą nazwą
Długotrwała susza i późna pora odwiedzin robią niestety swoje. Przynajmniej jest spokojnie, a miejsce lubi być zatłoczone, o czym świadczy mnogość parkingów w pobliskich Wieściszowicach. „To jedyne takie jeziorka w Europie” – mówi nam kolejnego dnia mieszkaniec Marciszowa. „Nawet Helmuty tu przyjeżdżają”.
Dzień bez asfaltingu jest dniem straconym, dlatego czeka nas teraz długie tuptanie aż do Marciszowa. A tam nie chcemy się dostać, bo trzeba szukać noclegu. Udaje się wreszcie za Wieściszowicami, w Ciechanowicach, w pobliżu krzyżówki. Jest lasek, jest stara droga, na której możemy się rozbić.
Gdy Robert robi rekonesans, ja czekam przy drodze. W pewnym momencie mija mnie samochód, zwalnia, a potem zawraca. Auto zatrzymuje się przy mnie i wychyla się z niego kobieta, której towarzyszy mąż. Pyta, czy wszystko w porządku, oferuje zwiezienie do Marciszowa. Nas to jednak nie urządza, bo co zrobimy nocą w środku miejscowości? Zostajemy przy swoim lasku, ale dziękuję za dobre chęci. Miło, że w tych porypanych czasach są jeszcze ludzie, którzy chcą pomóc.
Dzisiejsza trasa:
DZIEŃ CZWARTY
Ciechanowice – Marciszów – Krąglak – Gostków – Trójgarb – Lubomin – Chełmiec – Rosochatka
Kolejny dzień wita nas kolejnym pasmem sudeckim – Górami Wałbrzyskimi. Dziś przed nami najwięcej wspinaczki, bo do zdobycia mamy trzy szczyty: Krąglak, Trójgarb i Chełmiec. Na dzisiaj zapowiadają też największe upały – ponad trzydzieści stopni.
Widoki z noclegu
Dzień, jakżeby inaczej, zaczyna się od asfaltu. Przechodzimy Marciszów, zaopatrujemy się w zakupy, by na obowiązkowe piwko zatrzymać się w sklepie „U Darka”. A tam cała galeria osobowości! Pan z laseczką całuje kalafiora, którego kupił na obiad. „Ukrainka?”, pyta mnie, przysłuchując się naszym rozmowom. Wyczuł, że nie jestem stąd! Właściciel Darek informuje nas o problemach z cukrem, a na koniec przybija żółwika. Malkontent Grzesiek, co to w niejednym europejskim kraju robił budowlankę, ostrzega przed mandatami za picie przed sklepem. „Budowałem turecki kościół, siedem lat mieszkałem w Szwajcarii, byłem w Austrii, ale nigdzie bym nie chciał mieszkać, tylko tu”, mówi. „Jak sobie wyjdę na te skałki nad domem, to mam całą panoramę. Kiedyś nie były tak zarośnięte, gdy się tam łaziło za małego”.
Żegnamy marciszowski lokalny koloryt, by zacząć podejście pod Krąglak. Ale hola, nie tak od razu… Po przejściu krajowej piątki włazimy w zboże. Bo rolnik zaorał sobie całość…
Szlak nam się chowa między kłosami, więc przedzieramy się do granicy lasu, gdzie jest szansa na normalną ścieżkę. Wcześniej trzeba jednak wyrzucić z butów wszystko to, co nam zboże dało. A jest co wytrząsać!
Na zielonym szlaku… Przed nami Krąglak, ale dostać się tam nie jest łatwo
Rzut oka w tył na Marciszów
Szczyt Krąglaka ukryty jest w lesie, za to ze zboczy coś tam się przebija z widoków.
Widoki ze zboczy Krąglaka
Zdecydowanie ładniej jest na zejściu do Gostkowa, gdzie nad polami łapiemy rozległą i malowniczą panoramę. W Gostkowie, wbrew temu, co mówią stare mapy, sklepu już nie ma. Prosząc o wodę, wdajemy się w pogawędkę z mieszkankami. O cukrze, o węglu. Dostajemy też zaproszenie na kawę, ale czas nas nagli, bo do zdobycia jeszcze dziś sporo.
Zejście do Gostkowa. Na najwyższy, Trójgarb, zaraz zaczniemy podejście
W centrum Gostkowa wznoszą się ruiny ewangelickiego kościoła, pamiątka po wcześniejszych mieszańcach.
Gostków
Za to na końcu miejscowości znów mamy obejście ze względu na budującą się ekspresówkę. Gdyby nie upały, dalszy odcinek byłby czystą przyjemnością. Widokowo, kwiatowo, sielankowo. Ponad trzydzieści kresek na termometrze paradoksalnie studzi jednak nasz zapał. Uff, jak gorąco…
Zabytkowy wiatrak holenderski w Gostkowie
Trójgarb przed nami
W pierwszej wiacie przed Trójgarbem robimy postój kawowy. Potem są jeszcze kolejne wiaty, bo teren jest przygotowany turystycznie. Na sam szczyt podchodzimy w upale – odcinek leśny okazał się zaroślowy, bo drzewa wycięto. Nawieziony kamień też nie pomaga, więc z ulgą witam wieżę na szczycie. Miejsce jest podobno bardzo popularne (tam, gdzie wieże, tam i ludzie), ale w tygodniu, po południu, są tu pustki. Widoki z wieży są całkiem przyjemne, choć Karkonosze mamy akurat pod słońce.
Na Trójgarbie
Schodzimy lasem z wężowymi konarami do Lubomina. Sklep jest, ale w centrum miejscowości i o tej porze zamknięty, nie pozostaje nam więc nic innego, jak tylko poprosić o wodę i ruszyć w stronę Chełmca.
Zejście do Lubomina
Nad Lubominem. Po prawej Chełmiec, ostatni szczyt do zdobycia dzisiejszego dnia
Znów asfaltem, wyjątkowo nieprzyjemnym ze względu na ruch. Potem włazimy w las, czekając na największe wyzwanie dzisiejszego dnia – podejście pod Chełmiec. Kto był, ten wie, jaka tam panuje stromizna! Wspinamy się powoli, krok za krokiem, wbijając kijki w podłoże, w mroku nadchodzącej nocy. Jakże się cieszę, że nie musiałam tędy schodzić z ciężkim plecakiem! Chyba potraktowałabym go wtedy jak sanki, zjeżdżając w dół, by pokonać stromy stok :).
Na Chełmcu chwila na oddech, parę spóźnionych zdjęć (jest prawie ciemno) i już zaczynamy schodzenie. Trzeba przejść jeszcze trochę i szukać noclegu. Dziś kończymy późno, bo do dwudziestej drugiej brakuje dwudziestu minut. Znajdujemy jednak miłe miejsce za Rosochatką, z dala od szlaków.
Chełmiec, czyli prawie ciemno…
I gdy tak już rozłożyliśmy dom, a Robert załatwia na zewnątrz ostatnie sprawy, stwierdza, że za dwadzieścia minut mogłoby zacząć padać. Będziemy już wtedy po kąpieli, a nie ma nic przyjemniejszego, niż bębnienie kropel w namiot, gdy człowiek jest już bezpieczny i kładzie się spać.
I jeszcze jego słowa nie zdążą wybrzmieć, gdy czuję pierwsze krople na sobie i na namiocie. Normalnie przywołał deszcz! Co prawda z falstartem, ale co tam! Jakie słowa mają moc!
Dzisiejsza trasa:
DZIEŃ PIĄTY
Rosochatka – Boguszów-Gorce – Dzikowiec – Unisław Śląski – Sokołowsko – schronisko Andrzejówka – Rybnica Leśna – Kamionka – Wałbrzych Główny
Piątek, dzień piąty naszej wędrówki. Schodzimy z Chełmca wygodną drogą, wzdłuż której wznoszą się stacje górniczej drogi krzyżowej.
Tłoczniej tu niż na innych odcinkach szlaku, piesi mieszają się z turystami rowerowymi, a nowe samochody podjeżdżają na parking powyżej Boguszowa. Schodzimy do miasta, które szczyci się najwyżej w Polsce położonym ratuszem.
Boguszów-Gorce
Rynek jest w porządku, ale poniżej miasteczko robi jakieś przygnębiające wrażenie. I jeszcze ci ludzie. Nigdzie wcześniej nie mieliśmy problemów, gdy prosiliśmy o wodę z kranu. A tu w cukierni sprzedawczyni wymiguje się klientami i pracą („Muszę jeszcze chleb pokroić”), a w kolejnym sklepie pani się waha, czy nalać, „bo szef będzie zły”.
Jak w wielu miejscowościach ruch koncentruje się wokół marketów-sieciówek, znajdujemy jednak lokalny sklepik „U Jasia”, gdzie zakupujemy zimne złociste, by posiedzieć na skwerku. W pobliżu wznosi się ciekawy słup z napisami, które przywołują przeszłość miasteczka: „Pamiętam, że w rynku rosła lipa, w Pewexie kupiłam pierwszą lalkę, działały dworce PKP, na pierwsze wagary poszliśmy na niemiecki cmentarz, ćwiczyliśmy na ścieżce zdrowia pod Chełmcem”.
Dziś, na koniec, liźniemy nieco Gór Kamiennych w postaci szczytu Dzikowiec, który wznosi się za miastem. Sam wierzchołek nie oferuje prawie wcale widoków, poza szlakiem poniżej znajduje się jednak wieża widokowa przy wyciągu. Stanie się miejscem naszej ostatniej wyprawowej kawy i konsumpcji drożdżówek z cukierni, w której pani musiała kroić chleb, a wody nie dała.
Podchodzimy na Dzikowiec. Są prześwity, więc są widoki na Trójgarb i Chełmiec
Wieża widokowa poniżej szczytu Dzikowca
Widoki z wieży
Schodzimy do Unisławia Śląskiego i dreptamy ubitym szutrem do Sokołowska. Ten krótki odcinek jest ładny widokowo i gdyby nie odwieczny problem, czyli twarda nawierzchnia, byłoby pięknie.
Droga z Unisławia do Sokołowska
Bukowiec, szczyt na GSS
W Sokołowsku znów krótka przerwa na coś zimnego i już zmierzamy w stronę Andrzejówki. Kiedyś byliśmy tu zimą, zdobywając Waligórę, więc fajnie jest zobaczyć to miejsce w zieleni. Po kilku dniach gotowania pozwalamy sobie na luksus zakupu schroniskowego obiadu, tym bardziej, że porcje są duże, smaczne i w przystępnych cenach.
Zbliżamy się do Andrzejówki
Za to za Andrzejówką zaczyna się koszmar, jaki często fundował nam zielony szlak Szklarska Poręba – Wałbrzych – długi odcinek asfaltowy. Mijamy kopalnię melafiru, drewniany kościół w Rybnicy Leśnej (akurat jest otwarty, więc mogę zwiedzić wnętrza) i niewielką Kamionkę. Nad wsią łapiemy przyjemne widoki na Góry Kamienne, by wreszcie zejść na leśną ścieżkę (jaka ulga dla stóp!) i rozpocząć ostatni etap wędrówki.
Drewniany kościół św. Jadwigi Śląskiej w Rybnicy Leśnej
Nad Kamionką
Wkrótce przed nami wyrastają zabudowania Wałbrzycha.
Ostatnie łąki nad Wałbrzychem, po prawej Chełmiec
Jeszcze tylko łąka, jeszcze blokowisko, wiadukt kolejowy, skręt w lewo i wreszcie jest! Zielona kropka! To już jest koniec…
Od kropki do kropki. Wałbrzych wita, przeszliśmy cały szlak!
Kangur stoi tam, gdzie zostawiliśmy go pięć dni wcześniej. Stopy błagają o litość, ale to nic. DOTARLIŚMY! Udało się przejść cały zielony szlak Szklarska Poręba – Wałbrzych!
Oporządzamy się jakoś przed powrotem. Jeszcze parę godzin w samochodzie, nocna toaleta i pozbywanie się niechcianych gości z Sudetów (kleszczy i strzyżaków, które przez te wszystkie dni namolnie nas atakowały). Zasypiam z jedną myślą: jutro nie muszę nigdzie iść. Żadnych asfaltów!
Dzisiejsza trasa:
PODSUMOWANIE, CZYLI GARŚĆ REFLEKSJI
Zielony szlak Szklarska Poręba – Wałbrzych jest do przejścia dla każdego. Nie jest bardzo wymagający, nie ma skomplikowanych i trudnych podejść (poza Chełmcem), co nie znaczy, że brakuje na nim wspinaczki na szczyty. Duże jego fragmenty dałoby się przejechać rowerem ze względu na nawierzchnię (asfalty, szutry).
Poza paroma turystycznymi miejscami biegnie przez mniej znane regiony, stąd jest idealny dla tych, którzy w górach szukają spokoju. Pierwszych turystów z plecakami spotkaliśmy dopiero przy Andrzejówce (nie licząc niemieckiej grupy plecakowej w Przesiece), a sporadycznie jednodniowych piechurów. Być może na niewielki ruch wpłynął czas naszej wycieczki, bo zaplanowaliśmy ją tak, by ominąć weekendy.
Szlak w większości jest dobrze oznakowany, choć zdarzają się mylne odcinki, gdzie trzeba uważać na znaki. Niekiedy ścieżki giną w rosnącym bujnie zbożu lub są zarośnięte – taki urok mało popularnego szlaku w pełni lata.
Na zarośniętej ścieżce Robert się gubi
Dla mnie szlak był ciekawą alternatywą, bo wielokrotnie odwiedziłam Karkonosze i ścieżki biegnące u ich stóp w zupełności mi wystarczały. Czekałam natomiast na dalsze odcinki, bo Rudawy, a już na pewno Góry Wałbrzyskie i Kamienne znam bardzo słabo. Z tego względu przebieg szlaku w tych rejonach bardzo mi odpowiadał.
Wielkim minusem szlaku, o czym już pisałam, jest duża ilość asfaltów i ubitych dróg. Stosunkowo mało jest ścieżek leśnych o miękkim podłożu. Pewnie normalnie nie zwracałabym na to uwagi, ale latem, w upale, z obciążeniem, jest to spory problem.
Asfalting w Karpaczu
Nawet ścieżki na szczyty (np. Trójgarb) wysypane są kamieniem, po którym z obitymi stopami kiepsko się chodzi. Lżejsze obuwie na pewno tu pomoże (szlak, jeśli jest pogoda, nie wymaga, według mnie, górskich ciężkich buciorów), ale i tak nie wyeliminuje kilometrów asfaltów do przejścia. Wiadomo, że taki jest charakter szlaku, który biegnie podnóżami, ale mimo wszystko tu daję zdecydowanie czerwoną kartkę.
Patrząc jednak całościowo, cieszę się, że zdecydowaliśmy się na tę próbę. Co zmieniłabym? Na pewno wzięłabym lżejsze obuwie i wyrzuciła parę rzeczy z plecaka. Na pogodę i upały nie mieliśmy niestety wpływu; gdyby było chłodniej, maszerowałoby się zdecydowanie lepiej. Z tego względu warto rozważyć przejście szlaku o innej porze roku, nie latem.
Najważniejsze jednak, że doszliśmy do celu i nie zniechęciliśmy się do dalszych wędrówek. Kto wie, może znów wpadnie nam coś do głowy i ruszymy na kolejną wyrypę plecakową?
Zielony szlak Szklarska Poręba – Wałbrzych, czyli od kropki do kropki
PRAKTYCZNIE
Dojazd do Wałbrzycha i Szklarskiej Poręby nie nastręcza wielkich trudności – do obu miast dostaniemy się koleją. Między tymi miejscowościami też kursują pociągi, stąd łatwo przedostać się na miejsce startu lub wrócić po zostawiony samochód.
Przed dworcem w Wałbrzychu Głównym jest bezpłatny parking. Zostawiliśmy tam samochód na pięć dni.
Ze względu na namiotowy charakter wędrówki nie martwiliśmy się o noclegi, ale można je znaleźć w wielu miejscowościach na trasie.
Karkonosze
Odcinek przez Karkonosze jest bardzo spokojny i nie będzie żadną atrakcją dla tych, którzy lubią zdobywać szczyty. Szlak biegnie obrzeżami tego pasma, a kolejne miejscowości są poprzedzielane leśnymi odcinkami. Większy ruch turystyczny (poza Szklarską Porębą i Karpaczem) koncentruje się w Przesiece – przy wodospadzie Podgórnej było tłoczno – oraz na zamku Chojnik (szlak omija zamek, ale z Przełęczy Żarskiej jest nań krótkie podejście; bilet wstępu kosztuje 10 zł, bilet do parku 8 zł).
Śnieżka z Karpacza
Poza tymi atrakcjami ładne panoramy są ze Złotego Widoku (taras widokowy i skałki przed Michałowicami) i znad stawów w Michałowicach (grań Karkonoszy). Można też podejść pod kaskadę Myi i zobaczyć Kamień Waloński w Przesiece (oraz niedaleki Chybotek). Szlak omija wodospad Szklarki, ale płacąc za wstęp do parku, dojdziemy do niego w paręnaście minut, odbijając od zielonych pasków (tym razem nie skorzystaliśmy). W Karpaczu zielone znaczki biegną koło świątyni Wang – warto zobaczyć, jeśli ktoś nie był. Kowary kuszą sztolniami, ale leżą one poza szlakiem i na ich zwiedzanie trzeba by przeznaczyć więcej czasu (to na przyszłość).
Świątynia Wang w Karpaczu
Zakupy można zrobić w Szklarskiej Porębie, Karpaczu i Kowarach. Sklepy blisko szlaku są też w Michałowicach, Przesiece i Borowicach (przy ośrodku kolonijnym Hottur, więc być może sezonowy).
Rudawy Janowickie
Odcinek przez Rudawy Janowickie jest bardzo przyjemny. Zaczyna się podejściem pod Ostrą Małą, ale tylko ostatni fragment jest bardziej stromy (wcześniej poruszamy się starym traktem). Szlak omija skałki z tarasem widokowym, ale dojście tam nie zajmie więcej niż pięć minut. Kilkanaście minut natomiast trzeba, by dojść niebieskim szlakiem na Skalnik uznawany za najwyższy w tym paśmie. Tym razem odpuściliśmy.
Bardzo ładny widokowo jest odcinek z Czarnowa, szczególnie zejście do Rędzin. Rozległe łąki, pustka, sielankowe widoczki, popołudniowe światło – to dla mnie jeden z przyjemniejszych fragmentów szlaku. Tłoczniej jest przy Kolorowych Jeziorkach, jednej z ważniejszych atrakcji, jakie oferuje zielony szlak Szklarska Poręba – Wałbrzych. Tu też dużo zależy jednak od pory, w której zamierzamy je odwiedzić.
Purpurowe Jeziorko
Na tym odcinku, poza Kowarami, sklepy są w Marciszowie. Jakaś gastronomia działa w pobliżu jeziorek, ale późnym wieczorem wszystko było zamknięte. Niżej, w Wieściszowicach, przy jednym z parkingów kuszą grochówką. W drodze do Marciszowa mijaliśmy też sklep, wieczorem już nieczynny.
Góry Wałbrzyskie
Krąglak jest pierwszą górą tego pasma, na którą trzeba się wspiąć. Z wyrębów mamy fragmentaryczne widoki; o wiele lepsze są znad Gostkowa (pięknie prezentuje się stąd Trójgarb).
Kolejny ładny fragment zaczyna się za Gostkowem (w miejscowości warto spojrzeć na ruinę kościoła ewangelickiego), za budowaną ekspresówką.
Od wiatraka holendra aż do granicy lasu wędrujemy widokową szutrówką. Rozległe panoramy prezentuje wieża na Trójgarbie oraz Chełmcu, o ile ktoś się na nią załapie (nam się nie udało, bo jest otwarta od piątku do niedzieli od 10 do 18; wstęp za darmo).
Widoki z wieży na Trójgarbie
W zakupy trzeba się zaopatrzyć w Marciszowie, bo w Gostkowie sklepu już nie ma. Jest w Lubominie (poza szlakiem), ale otwarty do 17, więc też się nie załapaliśmy. Kolejny znajdziemy już w Boguszowie-Gorcach.
Góry Kamienne
Dzikowiec jest jedyną konkretną górą, na którą trzeba się wspiąć na zielonym szlaku. Sam szczyt nie oferuje w zasadzie widoków, ale schodząc z niego, przy skręcie szlaku w prawo należy pójść prosto wydeptaną ścieżką. Po paru minutach dojdzie się do wieży widokowej przy górnej stacji kolejki.
Widoki z wieży na Dzikowcu
Widokowy jest też odcinek z Unisławia do Sokołowca oraz szlak powyżej Kamionki, przed wejściem do lasu. Na trasie warto też podejść do drewnianego kościoła św. Jadwigi Śląskiej w Rybnicy Leśnej.
Schronisko Andrzejówka
Sklepy znajdziemy w Boguszowie oraz Sokołowcu (nieco poza szlakiem), ucztę dla brzucha można też sobie zrobić w schronisku Andrzejówka (smaczne i duże porcje).
Gratuluję i powrotu z plecakiem na szlak i przejścia całego szlaku!
Ja plany miałem na koniec czerwca, by wrócić do plecaka, ale wtedy też właśnie było ponad 30 stopni, więc jedynie na Halę Radziechowską pojechałem. Pół dnia w upale mnie okrutnie wymęczyło…więc podziwiam Was za wędrówkę w tę pogodę.
Póki co, przez dziecko, niestety poza wakacjami to nie mam szans na takie przygody, do tego z racji cukrzycy, ja mam jednak dużo więcej bagaży. I jedzenie i coś słodkiego i jeszcze pod to różne sprzęty, ale też muszę jednak zejść z wagi plecaka…
Nawet jednodniówka, jak Twoja Hala Radziechowska, jest już wędrówką z plecakiem, więc pierwszy krok uczyniony. Może potem dwa dni? Czułeś jego wagę w czasie tych wypadów pod namiot?
Racja, to był mały krok ku wędrowaniu kilkudniowemu…bo z noclegiem, bo nie od razu zejście…co do wagi, czułem ją, ale to po części wina jeszcze złego pakowania (dużo miejsca to warto coś wziąć), druga kwestia, to plecak z marketu kupiony za 35złotych na wyprzedaży, strasznie mnie w bark cisną ramiona plecaka, a że fajną 65tkę mi ukradziono lata temu po włamaniu do piwnicy (złodzieje się pewnie ucieszyli, bo mieli w co wsypać cały „złom”), mam dwa inne plecaki ale 35tki, żony chyba 50tka ale taka pokraka, no i za często nie był potrzebny, to na razie nie mam innego wyboru…
Wrzynające się w ramiona paski to udręka – miałam tak w swoim poprzednim plecaku po latach. Może być ciężko, ale jak coś jeszcze „ciśnie”, to masakra. A wniosek z tego taki, że kula się człowiek po górach już lata, jakiś sprzęt ma, ale zawsze czegoś brakuje, gdy przyjdzie czas na nietypową wyprawę.
Wiolcia, dziękować za relację. Ten szlak czeka u mnie na realizację, a pogodę trafiliście… w pyte 🙂 „Narzekałaś” na ciężki worek w czasie imprezy. Pozwolę sobie na małą uwagę. To co wbija w ziemię to namiot Marabut i syntetyczny śpiwór. Przy wymianie sprzętu na lżejszy na tych dwóch rzeczach spokojnie gubisz ok. 2,5 kg. Tylko druga strona medalu jest taka, trza sięgnąć do sakwy i co nieco z niej wysupłać :)) Zdrowia!
Wiem, że namiot i śpiwór… Rozkminialiśmy sprawę wielokrotnie, zastanawiając się, jak jeszcze możemy odciążyć plecak. Ale mamy już dwa namioty (a w zasadzie trzy, bo jedną taniochę, co nie oddycha) i kupowanie kolejnego dla sporadycznych wędrówek z plecakiem trochę mija się z celem. No i oszczędność będzie, ale znów nie taka wielka (namiot nosiliśmy na pół, ja rurki i śledzie). O śpiworze już dawno myślę, bo w moim syntetyku niekiedy wczesną wiosną i późną jesienią marznę. Ale to konkretny wydatek. Jest jeszcze drobina, którą można by wyrzucić. Problemem jest też sam mój plecak – stara robota, Wisport, cordura, a nie te lekkie materiały, co są teraz w modzie. W sumie waga plecaka była mniejszym problemem, największym stopy. Może gdyby nie było tyle asfaltów, byłoby inaczej? Mam nadzieję, że przyjdzie mi jeszcze spróbować 🙂 W każdym razie podziwiam Cię za ciągłe wędrówki z „szafą”. Pozdrowienia!
Przeczytałem kolejny raz relację z tego szlaku. Kiedyś/2013/ szliśmy z kolegą fragmentem zielonego szlaku, wiatrak był wówczas przed remontem/muszę odszukać i zapodać relację/, w każdym razie odwiedziliśmy zamkniętą na cztery spusty bacówkę pod Trójgarbem, tam zrobiliśmy przerwę na posiłek. Ten szlak ruszę na pewno, mimo wszystko 🙂
Odszukaj i wrzuć, jak wtedy wyglądał.
Kawał porządnego szlaku przeszliście, gratuluję! W zasadzie nie kojarzyłem tego szlaku, słyszałem o sudeckim niebieskim ze Szklarskiej Poręby do Pasterki czy zielonym granicznym. Widzę, że trasa jest warta przejścia, szkoda, że tyle asfaltu, ale widzę widokowe są odcinki łąkowe, a lubię takie klimaty. Trzeba będzie go więc sobie dopisać do zadań na przyszłość. Szkoda, że taki upał was zastał, to jednak mordęga w takich temperaturach i z takim bagażem. Ja chodząc na kilkudniówki aż tyle nie noszę, mój bagaż to zazwyczaj około 10-11 kg, no ale zasadnicza różnica, bo nie noszę namiotu. Przymierzam się do jego kupna i szukam coś lekkiego. Pozdrawiam! 🙂
Poza asfaltami szlak jest przyjemny, szczególnie za Karkonoszami. Z bagażem to odwieczne problemy są – zawsze za dużo waży 🙂 Namiotu w ogóle nie masz?
Małego w ogóle nie mam 🙂 Poza dużymi, ciężkimi do auta. Znalazłem jakiś, waży 1,6 kg i chyba się skuszę na niego.
Waga przyjemna. No to jak już kupisz, to musisz intensywnie używać!
Kiedyś w ogóle nie wiedziałem ile waży mój namiot na wielodniowe wędrówki, Buba mi mówiła, że pewnie co najmniej 20 kg i jak zważyłem, to faktycznie tyle wyszło 😛 Ale mój namiot to tylko nieco ponad 2 kg, więc nie jest źle.
Znaczy plecak waży z 20 kilo? To sporo… Kiedyś się nad tym nie zastanawiałam, było ciężko, ale człowiek nosił. Ale lata lecą i coraz bardziej taki bagaż ciąży. Co Ty tam dźwigasz?
Nasz namiot waży trochę więcej, ale dzielimy go na dwie osoby, więc ujdzie. Ale tu pół kilo, tam pół i tak się zbiera pokaźna waga.
Namiot, śpiwór, ciuchy, czasem materac samopompujący, żarcie, ale najwięcej zawsze płynów i to stanowi zwykle problem 😉
Znaczy tych wyskokowych? 😉 Ale fakt, picie dużo waży, czuję to każdorazowo, gdy zatankujemy 😉