Sulowskie Wierchy (Súľovské vrchy) odwiedziliśmy po raz pierwszy w zamierzchłych czasach w lutym. Termin nieszczególny, sami przyznacie. Śniegu brakowało, wokół było szaro i przygnębiająco, ale mimo nieprzychylnej aury bardzo nam się spodobało! Na tyle, by zaplanować tam wyjazd w bardziej sprzyjającym pogodowo czasie. Wiosna tego roku, gdy w głowie kiełkowały myśli o tych odwiedzinach, okazała się niestety deszczowa, więc z ciężkim sercem odpuściliśmy. Za to jesieni nie daliśmy już szans i wybraliśmy się w Sulowskie Wierchy w październiku.
Plany na Sulowskie Wierchy (a właściwie Súľovské skaly, będące częścią odwiedzonych już przez nas Gór Strażowskich) były dwa: Zraková pyramída, instagramowe cudo, przy którym każdy szanujący się bloger musi sobie pyknąć fotę (o czym dowiedziałam się, szukając wskazówek, jak tam dojść) oraz bezszlakowa ścieżka doliną Hradnianki aż do granicy lasu i „oficjalnych” znaków. Jak się potem okaże, dwa plany to o jeden za dużo.
Świt w Polsce zapowiada udany górski dzień
Poranek, jeszcze w Polsce, wstaje krwisty. Piękne kolory nieba są dobrym synoptykiem, bo czeka nas (raczej) słoneczny dzień. Droga na Słowację mija szybko i przed południem meldujemy się w Sulovie. Parking w pobliżu chaty Súľov, przy węźle szlaków, jest zajęty (dla zainteresowanych – 3 euro) więc jedziemy dalej. Po to, by trafić na grupkę kierującą nas na boczną uliczkę. Sulowskie skały są tak popularne, że w sezonie jest problem z zaparkowaniem? – przebiega nam przez głowę. Szybko okazuje się, że nie. Wyjeżdżamy na łąki nad kościołem, na wielki parking powstały z racji odbywających się tu dziś górskich zawodów biegowych. Aut jest mnóstwo! I raczej średnio to wygląda, ale my sami też tworzymy ten samochodowy tłum…
Jeden plan wydaje się być z głowy. Jesteśmy przecież w dolinie Hradnianki, wystarczy kierować się ścieżką w stronę Koliby pod skalami aż do lasu i żółtych znaków na przełęcz Pod Rohacom. No ale jest jeszcze Zraková pyramída. Iść do niej i wracać? Tak postanawiamy.
Najpierw na rympał atakujemy pobliski grzbiet, by przebić się do niebieskiego szlaku. Trochę wspinaczki w górę, a już widoki stają się szersze. Przed oczami jesień – ta żółta, jeszcze nie brązowa. Wokół skały i lasy. Tylko to nieszczęsne parkowisko w dole psuje nieco efekt. Ale nic to, im pójdziemy wyżej, tym mniej będzie blachy, a więcej przyrody.
Docieramy do piramidy i, jak można było przewidzieć, nie chce nam się wracać w dolinę i tracić znów wysokości. Szybka zmiana planów i żółty kolor szlaku zmieniamy na niebieski.
Najpierw jednak atrakcja numer jeden naszego wyjazdu – Zraková pyramída. Obiekt autorstwa Juraja Gábora powstał w ciągu trzech miesięcy i stanął na łąkach nad Sulovem w listopadzie 2015 roku. Osiemnastometrowa wizualna piramida ma, w założeniu twórcy, skłonić ludzi do zatrzymania się i refleksji nad tym, co widzą. Teren rzeczywiście temu sprzyja a wejście do piramidy i widok „zamknięty” jej obrysem kojarzy się, przynajmniej mi, z kinowym ekranem. A wiadomo, że najpiękniejsze projekcje są tylko w kinie Natura”…
Zbliżając się do konstrukcji, zauważyliśmy z przodu chmarę biegaczy truchtających pod górkę w stronę niebieskiego szlaku. Czas spędzony przy piramidzie pozwala nam na uniknięcie niepotrzebnych tłumów na szlaku i gdy ostatnie biegnące grupki znikają w lesie, ruszamy na Roháčske sedlo.
Las jest ładny, jesienny, urozmaicają go co jakiś czas skały, więc idzie się przyjemnie. Za wspomnianą wyżej przełęczą natrafiamy na stanowisko dla uczestników zawodów, a jako że już minęli ten punkt, zostajemy zaproszeni do skonsumowania pozostałego jadła i napitków. I tak poszłoby na zmarnowanie, więc przynajmniej ktoś jeszcze ze słodyczy skorzysta.
Doszliśmy na grzbiet Sulowskich Skał, więc ludzi jest coraz więcej. Choć odległości nie są tu duże, odbijamy co kawałek na liczne punkty widokowe na okolicę i tym samym spacer się wydłuża. Ale na tyle to przyjemny spacer, że niech sobie trwa. jego kolejne etapy wyznaczają nam szlakowskazy i kolorystyczne zmiany znaków. Niebieskie zmieniamy na zielone, do których wkrótce dołączają żółte. W końcu oba przehandlowujemy na czerwone znaki, trawersując tym sposobem stoki szczytu Brada i docierając do kolejnego rozdroża.
Słońce, które do tej pory chowało się lekko za chmury, zaczyna nam teraz towarzyszyć z większą regularnością. A w jego blasku liście nabierają tak soczystego, żółtego koloru, że aż napatrzyć się nie mogę! Dziwne. Co roku przecież jest to samo, a co roku człowiek staje z rozdziawioną gębą przed kolorami jesieni… Tak sobie myślę, że w czasie szczytu jesieni mogłabym zawsze rzucać pracę, by przez dwa tygodnie bujać się przez góry i doliny i chłonąć tę porę roku, na ile się da. Ale oczywiście się nie da (rzucać pracy, nie chłonąć), więc zostaje mi tylko wyrywanie jesieni nielicznych (i oby słonecznych) weekendów.
Zamiast zejść od razu do Sulova, wydłużamy nasze jesienne wędrowanie, co oznacza kolejną wspinaczkę. Aby osiągnąć Súľovský hrad, musimy zaprzyjaźnić się na moment z metalowymi drabinkami i poręczami. I przeć do góry. By przy ruinach postać w kolejce na ich najwyższy poziom, bo tylu jest chętnych na jesienne Sulowskie Wierchy.
Súľovský hrad
Widok na Súľov spod ruin zamku
Za zamkiem robi się puściej, Docieramy do grupy skał, z których najbardziej znana jest Gotycka Brama (Gotická brana). Ścieżka dydaktyczna, towarzysząca zielonemu szlakowi, pozwala na podziwianie jej z daleka, wystarczy jednak zejść nieco poniżej wierzchołkowych skał, by skalne okno widzieć z bliska.
W lewym górnym rogu Zraková pyramída, czyli nasz początek dnia
Choć odcinek szlaku do zamku i Gotyckiej Bramy jest najbardziej popularną turą w Sulowskich Skałach, bardziej podobało mi się wcześniej – na licznych punktach widokowych pozwalających podziwiać „podkowiasty” grzbiet tych gór i rozległą dolinę u stóp. Teraz szerokich panoram jest mniej.
Gotycka Brama
Schodzimy w dół, mijamy kościół, docieramy do prawie pustego już parkingu i łapiemy ostatnie promienie słońca, które powoli opuszcza dolinę Hradnianki. Czas więc na zarzucony rano spacer jej dnem, choć, siłą rzeczy, będzie on krótki. Mijamy kolibę-restaurację, ostatnie domki i jeszcze przez chwilę wędrujemy przed siebie.
A potem podchodzimy nieco wyżej, by oglądać świat niknący w cieniu i czubki skał rozświetlone jeszcze wieczorną żółcią. Mile to pożegnanie pięknego dnia w Sulowskich Skałach.
Nasza trasa (z drobną modyfikacją, czyli autem zostawionym na parkingu przy węźle szlaków i cały czas po znakowanych ścieżkach): https://en.mapy.cz/s/hobefavuvu
Świetne te góry!
Piękne!
Fajne góry, taka trochę „Słowacja w pigułce”, szczególnie piękne jesienią. Ale które góry nie są piękne jesienią…
Bardzo fajne! A jesień rzeczywiście służy wyjątkowo górom. Szkoda tylko, że tak krótko…
Kot wygląda na mocno zmarnowanego 😛
Tę piramidę kiedyś planowałem jako potencjalny nocleg w majówkę i byłaby to ciekawa opcja!
Kot rzeczywiście był jakiś zmizerowany, jakby chory. Piramida byłaby świetną miejscówką, o ile ludzie daliby spokój. Miejsce jest dość popularne, ale może wieczorem/rano tłumów by nie było?