Pieniny w wydaniu rowerowym! Popularna spacerowa trasa ze Szczawnicy wzdłuż Dunajca tym razem na dwóch kółkach. Nasza pieńska pętla prowadzi do Czerwonego Klasztoru, na Lesnické sedlo, do Leśnicy i z powrotem do Szczawnicy.
Po rowerowym Spiszu pora na Pieniny! Drugiego dnia naszej wycieczki budzimy się rano nad brzegiem szumiącej Białki. Aż nie chce się wyjść z kangurzej torby, ale czas ruszać. Po drodze w Pieniny zajeżdżamy pod dwór Tetmajerów w Łopusznej.
Rowerowy cel na dziś to pętla pienińska, czyli droga wzdłuż Dunajca do Czerwonego Klasztoru i dalej. Jakoś nigdy, mimo wielu pobytów w Pieninach, nie szliśmy nią.
Dziś będzie szansa nadrobić zaległości i to w o wiele przyjemniejszy sposób – rowerowo. My stawiamy na dwa kółka, inni wybrali spływ Dunajcem.
Zapowiada się prawdziwie upalna niedziela. Dobrze, że ten szlak zostawiliśmy na dzisiaj, bo droga wzdłuż rzeki, w cieniu zbocza, jest całkiem przyjemna.
Ujście doliny Leśnickiego Potoku. Skręcamy na drogę prowadzącą do Czerwonego Klasztoru, by później tą doliną wrócić. Ludzi na szlaku, w odróżnieniu od wczorajszego dnia, całe mnóstwo. I pieszych, i rowerzystów. Sporo ludzi wybrało się także na spływ.
Po prawej ujście doliny Leśnickiego Potoku, po lewej Sokolica. To całkowicie nowe dla nas widoki. I bardzo przyjemne.
Ruszamy czerwonym szlakiem w stronę Sokolicy.
W głębi Wilcza Skała i Wilcze Spady. Po prawej Głowa Cukru.
Po drodze oczywiście pełno skałek w całkiem jeszcze zielonym przybraniu.
Przełom Dunajca w okolicy Janosikowego Skoku. To tutaj, według legendy, słynny zbójnik przeskoczył rzekę uciekając przed pościgiem. Dunajec ma tu zaledwie 12 metrów szerokości, a na jednej ze skał po dziś dzień można ponoć zobaczyć odbity ślad kierpca Janosika.
Trzy Korony. Znak, że już blisko do Czerwonego Klasztoru.
Trzy Korony w całej okazałości.
Czerwony Klasztor. Kompleks został założony na początku XIV wieku i jest obecnie udostępniony do zwiedzania.
Z Czerwonym Klasztorem związana jest postać brata Cypriana – Latającego Mnicha, który według legendy na własnoręcznie skonstruowanej lotni sfrunął z Trzech Koron na dziedziniec klasztorny.
Z Czerwonego Klasztoru ruszamy drogą do Wielkiego Lipnika.
Za nami zostają Trzy Korony.
Dobrze, że dziś jest niedziela i ruch na drodze niewielki. Turystów rowerowych też już tu niewielu dociera. Dopiero teraz, jadąc w pełnym słońcu ciągle lekko pod górę, odczuwamy, jak dzisiaj jest ciepło.
Haligovce i Haligovskie skały.
Przed nami Lesnicke sedlo. Tam musimy wypedałować. Jakoś morale od razu mi siada :).
Mijamy Wielki Lipnik i skręcamy w drogę na przełęcz.
No to się zaczyna. A słońce praży niemiłosiernie.
Robert od razu mnie odstawia, ja jakoś nie mogę przejść (przejechać?) obojętnie obok takich widoków.
Co ma też swoje dobre strony, bo trzeba się zatrzymać, by zrobić zdjęcie, a wtedy jest czas na oddech. Niesamowite to zbocze!
Mijają mnie śmigający z wielką prędkością w dół rowerzyści. A ja krok po kroczku (pedał po pedale?) pnę się do góry. Coraz wyżej i wyżej… I widać już przełęcz. Pod słońce, ale co tam, ważne, że już blisko.
Krzyż z widokiem na Wielki Lipnik.
Na przełęczy robimy sobie długą przerwę. Na obiad, na piwo, na kawę, na drzemkę i na krótki spacer na pobliski szczyt Tokarne.
A teraz będzie nudno – bo widoki bez końca na Rabsztyn i graniczny grzbiet Pienin. Za to ciągle w innym kwiatowym otoczeniu.
Czerwcowe łąki też są niesamowite! I jeszcze z widokami na Pieniny Właściwe, dolinę Leśnickiego Potoku i Małe Pieniny.
A tu Rabsztyn na czerwono.
Widok na przełęcz i Wielki Lipnik w dole. Nad wsią zamglone, kiepsko widoczne Tatry. Zimą mieliśmy o wiele lepszą widoczność.
Wysoki Wierch i grzbiet Pienin w stronę Wysokiej.
Koniczyna.
Idąc można zanurzyć się w trawach po kolana.
Wracam. Robert nie poszedł, bo po obfitym obiedzie leży i trawi jak wąż.
W dole Leśnica. Zaraz będziemy tam sunąć.
Zjazd z przełęczy jest naprawdę czadowy! Pędzimy i tylko wiatr świszczy wokół nas. Warto było się pomęczyć, by potem znaleźć się szybko (i przyjemnie) na dole.
Dolina Leśnickiego Potoku.
I tu już pachnie siano.
Wjeżdżamy w wąwóz Leśnickiego Potoku.
Wracamy do Szczawnicy znaną już drogą, którą jechaliśmy rano.
Widok na Jarmutę znad Grajcarka.
Plac Dietla w Szczawnicy.
Po upalnym dniu można się schłodzić w fontannie.
W powrotnej drodze czas na kolejny zabytek. Kaplica cmentarna w Maniowach.
I ostatni sielski widoczek na pożegnanie tych niezwykle uroczych terenów.
Po okolicach wędrowaliśmy też zimą. Tu relacja z widokowego przejścia przez Wysoki Wierch na Słowację.