Orawa, region traktowany do tej pory po macoszemu i raczej tranzytowo, doczekała się wreszcie naszych odwiedzin na wiosnę tego roku.
Choć początki tej znajomości były trudne i brudne, tak łatwo się nie poddaliśmy. Ale od początku.
Po zachęcających relacjach internetowych kolegów z górskiego forum, postanowiliśmy się na Orawę wybrać na wiosnę. Po zimowych roztopach trzeba było poczekać nieco, aż szlaki podeschną. Poczekaliśmy do maja. Tyle, że wiosna też była deszczowa tego roku. Jakoś to jednak do nas mało dotarło.
Trasę z Przełęczy Bory przez Łysą Górę, Żeleźnicę, Bukowinę i Podszkle do Orawki uznałam za krótką. Co to pyknąć te nieco ponad dwadzieścia kilometrów rowerem? Ma być ambitniej, więc trzeba ją wydłużyć.
No to wydłużyłam. Dwunastokilometrowy szlak z Zubrzycy Górnej do Przełęczy Bory na mapie wyglądał obiecująco i całkiem niewinne. Takie sobie laski i góreczki. Wraz z trasą główną robiło się z tego fajne kółko.
Orawska wiosna i przyjemne polne drogi na początku trasy
Plany są, siły są, pogoda dopisuje, więc ruszamy. Samochód chcieliśmy zostawić przy skansenie w Zubrzycy Górnej, ale że okazał się dostępny tylko w godzinach pracy muzeum, pofatygowaliśmy się nieco dalej, co dodało nam parę minut jazdy przez urokliwie wiosenną orawską wieś. Już wtedy uwagę naszą zwracają liczne drewniane domy, przyozdobione motywem solarnym, mającym chronić mieszkańców przed złem. Po ludowemu warto się było przecież zabezpieczyć z dwóch stron. Bóg mógł pomóc, ale i o dawnych pogańskich symbolach trzeba było pamiętać. Tak na wszelki wypadek.
Wiosna na Orawie wita nas w pełnym rozkwicie. U nas już po jej kulminacji, tu, z dwa tygodnie spóźniona, czaruje dywanami mleczy, białymi kwiatami drzewek owocowych w ogródkach i soczystą zielenią. Ponad dachami domów wznosi się Babia Góra przybrana jeszcze białą czapką śniegu. Słońce przygrzewa, wiosna wokół wariuje, więc kolejny raz myślę, że to będzie dobry wyjazd.
Babia Góra i Pasmo Policy
Tuż za skansenem skręcamy na szlak zielony, prowadzący przez łąki i pola do Zubrzycy, a potem na Przełęcz nad Wąwozem. Polne drogi są nieco błotniste, ale żadna lampka nie zapala nam się jeszcze w głowie. Tym bardziej, że oczy chodzą na boki, a wzrok przyciąga przede wszystkim ona – Babia Góra. Wznosi się samotnie nad tą pustą i płaską krainą, wyrasta ponad okolicę i nie na darmo skupia całą naszą uwagę. Po drugiej stronie, z łąk nad Zubrzycą, wynurzają się bladziuchne Tatry. Liczyłam, że będą daniem głównym naszego wyjazdu, ale na razie pod tym względem zapowiada się kiepsko.
Polica i Okrąglica
Szybko przecinamy drogę do Sidziny i opuszczamy Zubrzycę, pnąc się polnymi drogami ponad nią. Jest przyjemnie, gdzieniegdzie jeszcze kwitną dzikie owocowe drzewka, a z tyłu piętrzy się Babia. Tak jest do granicy lasu i Przełęczy nad Wąwozem.
A potem zaczyna się armagedon. Nie, nie od razu. Jeszcze pozwala nam się pojechać trochę leśną drogą. Ale im dalej w las, tym więcej drzew. I błota.
Tak wyglądał szlak w kierunku Przełęczy Bory
Cały problem tkwi w przeklętych zrywkach. Szlak idzie tą samą drogą, której używają leśnicy. Wszystko jest więc kompletnie rozjeżdżone, poprzecinane koleinami, rozmiękłe. Jechać się nie da. Iść też często nie. Obejść także, jeśli droga prowadzi wąwozem, porośniętym na skrajach młodnikiem. Przedzieramy się jakoś przez las, grzęźniemy w błocku i na początku jest zabawnie. Ot, trochę błota, uwalane spodnie i upaprane buciory. Ileż jednak można? Opony nabierają ziemi, błoto wciska się pod błotniki, hamując rowery tak, że trudno jest je nawet pchać. Oczyszczanie na dłuższą metę nic nie daje. Im dalej jedziemy (Idziemy? Pchamy?), tym moja irytacja rośnie. A ile inwektyw poleciało w stronę leśników, już nawet nie pamiętam.
Czyszczenie roweru z widokiem na Beskid Wyspowy, czyli witaj Luboniu!
Pewne wytchnienie dają łąki. Tu przynajmniej trochę przeschło. I tu mamy jakieś widoki na pocieszenie. Na pasmo Policy, Halę Krupową, Kiełek – najwyższy szczyt Beskidu Orawsko-Podhalańskiego (lub, według nowego podziału, Pogórza Orawsko-Jordanowskiego). W końcu na Beskid Wyspowy z Luboniem Wielkim na pierwszym planie. Tyle, że potem znów są górki w lesie. I znów błocko i rozjeżdżone szlaki. Trasa, która zająć nam miała chwilkę, rozciąga się w nieskończoność. Do tego za chmurami znika słońce, widoki na Tatry z kilku odkrytych terenów (tych bliższych Przełęczy Bory) są nadal kiepskie, więc morale upada. Gwoździem do trumny są podmokłe łąki przed samą przełęczą. Nasiąknięte jak gąbka.
Babia Góra z Przełęczy Bory
Na Przełęczy Bory podejmujemy jedyną rozsądną decyzję – dość pchania się na piesze szlaki, odpuszczamy główną trasę, dla której tu przyjechaliśmy i zwiedzamy Orawę „od dołu”, drogami asfaltowymi przez wsie.
Kapliczki Orawy i kościół w Harkabuzie
Przyznam, że na początku wydaje się to mało pocieszającą alternatywą. Orawa pewnie jest ciekawa, ale przyjechaliśmy tu, by pojeździć po górach, nawet tak niskich, a nie jechać ciągle między domami, z minimalnymi widokami na okolicę. Tak jest niestety za Podwilkiem, dopóki na horyzoncie nie wyrasta nam kusząca boczna droga, prowadząca gdzieś w niebo. Trochę wspinaczki pod górę i od razu wyłania nam się spośród mleczy czubeczek Babiej Góry, potem cała Babia, a nawet, z łąki, na której się rozsiadamy, kawałeczek białych Tatr. Może nie będzie tak źle?
Czubczek Babiej z łąk nad Podwilkiem i Podsarniem
Na razie pogoda nie może się zdecydować, jaką opcję przyjąć. Gdzieś nad Pilskiem już leje, ściemnia się i nad nami, więc w końcu decydujemy się na zjazd – w drugą stronę. Przyjemny (i ubity!) szuter doprowadza nas do Podszkla i całkiem miłej asfaltówki przez wieś. Orawa w tym wiejskim wydaniu zaczyna mi się podobać.
Dynamiczna pogoda
Leje
Skoro górsko nie wypaliło, niech będzie kulturowo. Zaczynamy więc architektoniczne spostrzeżenia: że dużo tu kamiennych i całkiem stylowych kapliczek (niektóre jeszcze ze słowackimi napisami), a to że drewniane domy mają ciekawe zdobnictwo, a niektóre przypominają nam jakąś uzdrowiskową zabudowę, że stodoły są tu specyficzne, długie, murowane i nakryte charakterystycznymi dachami, a to, że Orawa słynie z kapliczek loretańskich ukrytych, tu i ówdzie, między zwykłymi domami.
Na tych to dywagacjach i grzaniu się w słońcu, które znowu się pojawia, schodzi nam droga przez Podszkle, Bukowinę-Osiedle, brzmiący z cudzoziemska Harkabuz i Podsarnie. Z obowiązkowymi przystankami gdzieniegdzie, gdy okazuje się, że z tych okolic bardzo dużo widać!
Orawa i jej architektura
Orawskie wsie. Podsarnie
Szczególnie Tatry. Jakimś cudem widoczność się poprawiła i z zielonych, mlecznych łąk między Podszklem a Bukowiną mamy piękne widoki na biały tatrzański łańcuch na horyzoncie. Z przełączki nad samą Bukowiną widać też nieźle Wielkiego Chocza, Beskid Wyspowy i, znowu, Babią. Już ten krótki odcinek rozgrzesza początkowy błotny falstart.
To jak zaproszenie w góry!
A gdy na koniec orawskiej pętli pojawiają się burzowe kolory nieba, specyficzne światło i barwne kontrasty, Orawa zyskuje rozgrzeszenie do końca.
Bukowiński Wierch
Dzwonnica loretańska w Podsarniu i kościół w Harkabuzie
Będzie lało, czy nie?
Burzowa wiosna
Po dotarciu do krajowej siódemki czeka nas krótki nieprzyjemny jej odcinek, aż do skrętu na boczną drogę do Zubrzycy Dolnej. I tu mała porada: jeśli będziecie kiedyś w okolicy, przejedźcie się koniecznie tą drogą! Chociaż domy budują się tu coraz wyżej, nadal widoki na okolicę są piękne. Widać stąd rewelacyjnie Tatry, Babią Górę po drugiej stronie i szczyty słowackiej Orawy. Zresztą przekonajcie się sami.
Kapliczka na drodze między Podwilkiem a Zubrzycą Dolną
W Zubrzycy Dolnej jesteśmy na czas. Za plecami zostawiamy skąpane w poświacie zachodzącego słońca Tatry i łapiemy ostatnie promienie dnia, przejeżdżając przez wieś, do samochodu.
Choć początek dnia sprawił nam niezłego psikusa, dalsza trasa wynagrodziła wszystko. Orawa pokazała się z najlepszej wiosennej strony, a nieprzejechany szlak stworzył oczywiście pretekst, by pojawić się tu znów. Ale dopiero wtedy, gdy będzie naprawdę sucho.