Na Skrzycznem – najwyższym wierzchołku Beskidu Śląskiego – dawno mnie nie widziano. Dlatego wybór padł na ten właśnie szczyt, gdy Polskę owiała fala zimna, a słupki zapikowały w dół, zatrzymując się na dwóch cyferkach. Zimno, mroźnie, lekko śnieżnie – idealna okazja, by wykorzystać okienko pogodowe.
Gdy wychodzę z domu, śnieg rozkosznie skrzypi pod moimi butami. To zapomniana muzyka dzieciństwa, gdy takie temperatury zimą nie były niczym niezwykłym.
Wsiadam w jeden autobus, potem w drugi, który wyrzuca mnie w Buczkowicach. Na Skrzycznem pojawiałam się z różnych stron świata, ale nigdy z tej. Czerwony szlak jest dla mnie czymś nowym.
Szybko opuszczam miejscowość, by wspiąć się pod granicę lasu. Choć z drzew śnieg już spada, bo napadało go niewiele, trawy i krzaki są jeszcze zmrożone.
Docieram do rozdroża Pod Filipką i wchodzę w las. Odtąd wąska ścieżka prowadzić mnie będzie między ośnieżonymi choinami. To bardzo przyjemny odcinek szlaku.
Tu zima trzyma się na całego. Wyżej na drzewach śniegu będzie mniej.
Wychodzę na szerszą drogę i od razu robi się widokowo. Nad Kotliną Żywiecką króluje smog, na horyzoncie – Babia Góra.
Sprawdzam na komórce godzinę. Widzę – jest sms. Alert. Zła jakość powietrza, pyły zawieszone, smog, zrezygnuj z aktywności na zewnątrz.
A nie mogli napisać wcześniej? I co teraz? Iść dalej? Wracać? Od razu zaczyna ściskać mnie w piersi, tchu brakuje, tętno się podnosi. Było zostać w domu i oddychać przez maskę. Żaden smok by nie atakował…
Dzielnie przezwyciężam panikę. Skoro Kukuczka wszedł bez tlenu na Lhotse, ja na Skrzycznem pojawię się, korzystając ze smogu.
Do przełęczy Siodło szlak czerwony jest miłym spacerem bez zdobywania wysokości. Zaraz jednak skończy się sielanka, bo kilkaset metrów przewyższenia jeszcze przede mną.
Becyrek wita mnie zielonym szlakiem, na który się przerzucam. Jego nowym wariantem jeszcze nie szłam – wydłużono go, by uniknąć konieczności przechodzenia przez stok narciarski (i zamknięcia szlaku zimą). Mam czas, nigdzie mi się nie spieszy, pójdę za zielonymi znaczkami. Poprowadzą mnie stokówką, a potem wzdłuż siatki odgradzającej mnie od nieczynnego dziś stoku. Potem jest skalisty wąski grzebień, zejście w dół ubezpieczone sznurem i wreszcie platforma widokowa. Dziś nadal mrozi, więc jest szansa na dalekie widoki. I rzeczywiście, z wieży widać czeskie Sudety – Jesioniki.
A z rozmowy starszej pary obok dowiaduję się, że nie jestem na Skrzycznem, a na… „Skrzycznej”. „Taki szczyt, Skrzyczna, wyjechaliśmy tu ze Szczyrku gondolą” – informują kogoś przez telefon.
Na Skrzycznem wita mnie żaba – ponoć nazwa „Skrzyczne” pochodzi właśnie od skrzeczenia tych stworzeń, które tu ongiś zamieszkiwały w porośniętym sitowiem jeziorku. Za dużo dziś tu ludzi, by ją pocałować – po co potem dzielić się księciem z innymi?
Zachodzę na krótką przerwę do schroniska, by wkrótce udać się w dalszą drogę. Zielony szlak w stronę Małego Skrzycznego to uczta dla oczu. Tatry, Fatra (z Klakiem na horyzoncie), morze polskich, słowackich i czeskich szczytów sprawiają, że wędruje się bardzo przyjemnie.
Mała Fatra, czyli dziś widoki są przednie
Ostro pod słońce, aż spust migawki zaprotestował. Morze szczytów i lekka mgiełka
Beskid Śląsko-Morawski z Lysą horą na czele
Gdy kończą się widoki, zaczyna się las. Pokryte śniegiem iglaki prezentują się pięknie.
Wreszcie jest i Małe Skrzyczne i żółty, stosunkowo nowy szlak, który sprowadzi mnie do Szczyrku. Nie szłam nim jeszcze i teraz mam lekkie wątpliwości, gdzie biegnie.
Hala Skrzyczeńska
Bo przede mną rozciąga się stok. Tak, wiedziałam, że będzie wyciąg i stok, ale gdzie szlak? Pytam pana w budce od orczyka. „Ludzie z naszej firmy głupio go wyznakowali, wzdłuż słupów, a tam nie można iść, bo jest wyciąg. Proszę schodzić skrajem, przy płotkach” – mówi.
No to schodzę. Narciarze i deskarze zjeżdżają, ja ostrożnie poruszam się skrajem, a że szlak kluczy, przecina stok i o orientację w tłumie zjeżdżających jest trudno, na zejściu zastaje mnie zachód słońca.
Na Hali Skrzyczeńskiej tłumy. Trochę czuję się tu nie na miejscu.
Armatki robią robotę, gdy zadymiają wszystko wokół. Jest naprawdę ładnie! Ale z żółtego szlaku na pewno się wyleczyłam! Zdecydowanie nie polecam zimą!
Dobrze, że w związku z późną porą zjeżdżających jest już mniej, gdy przecinam kolejne nartostrady. Śnieg jest ubity, wyratrakowany i czasami zapadam się, co spowalnia mój marsz.
A tu trzeba się jeszcze zatrzymać na zdjęcia.
Szlak w 50 minut miał mnie sprowadzić do Szczyrku (przystanek Gondola), a wydłuża się niemiłosiernie. W końcu docieram do drogi i domów, ale to jeszcze nie koniec – zygzakami pod gondolą trzeba zejść do głównej szosy.
Pędzę na autobus, bo jeśli nie zdążę, czeka mnie kolejny, a potem dłuższe siedzenie w Bielsku. Na szczęście, tym razem, korki ratują mój powrót do domu. Wbiegam na przystanek spóźniona, ale autobus też jest spóźniony i właśnie nadjeżdża z naprzeciwka. Udało się!
Dzień spędzony na Skrzycznem też udał się wyśmienicie. Połaziłam po skrzypiącym śniegu, naoglądałam się widoków, nafaszerowałam słońcem. Poznałam także dwa nowe szlaki, więc już wiem, którego unikać na przyszłość, gdy znów najdzie mnie ochota na pobuszowanie po tych terenach.
Mapka dzisiejszej wycieczki:
Piękny Beskid Śląski w trakcie i po zachodzie słońca.
Szczególnie zachód tym razem przypadł mi do gustu!
Świetne warunki!
Zazdroszczę tym wszystkim co to mogą w tygodniu skorzystać z okna pogodowego, bo u mnie jak mam wolne to pod różne ważne sprawy i pozostaje mi tylko z zazdrością czytać relację 😉
Tak wyjątkowo teraz mogę skorzystać z pogody w trakcie tygodnia, więc korzystam. Czekając, aż na weekend zrobi się ładnie.
Po zdjęciach aż widać ten mróz i słychać skrzypiący pod butami śnieg. Ładny czas wykorzystałaś na wędrówkę 🙂 Schodzenie przez nartostrady zawsze jest problematyczne, a najgorsze, kiedy trzeba przez nie przejść na drugą stronę…
Dlatego zimą już na ten szlak się nie wybieram. Ale jego plusem były widoki i zachód słońca, więc tym razem wybaczyłam mu niedogodności schodzenia.