Jesień – czas inwersji. Trafia mi się wolny piątek, a tego nie można przegapić. Zapowiada się słoneczna pogoda, więc planuję samotny wypad gdzieś w pobliżu.
Ale ranek wstaje pochmurny, a mgła wisi nieruchomo w powietrzu. To może oznaczać tylko jedno! Zerkam na kamerkę na Magurce – za nisko, wszystko w chmurach. Wyżej jest lepiej – Szyndzielnia wystaje ponad morzem mgieł. Jadę!
Wieża na Szyndzielni. Babia Góra, Pilsko zza Magury, a między nimi słaby zarys Tatr
Zaczyna się jakoś pechowo. Tym razem na moim pewniaku parkingowym w Bielsku-Białej pełno. Krążę po okolicy, czas do odjazdu autobusu się kurczy, a tu, jak na złość, wszędzie zajęte. W końcu znajduję puste miejsce w jakiejś bocznej uliczce, zostawiam kangura i pędzę po bilety.
Beskid Mały tym razem okazał się za mały. Prawie wszystko w chmurach
No i masz babo placek! Mój kiosk – pewniak zamknął się na dobre! Lecę do kolejnego – też zamknięte. Na szczęście obok jest automat. Wybieram płatność na monety i gorączkowo przeliczam w głowie, czy wzięłam ich odpowiednią ilość. Starcza na styk.
Teraz już biegnę na przystanek, by z oddali zobaczyć, że autobus podjeżdża! Macham nerwowo do kierowcy, wpadam do środka i co? Łaskawie stoi on jeszcze kilka minut, czekając na godzinę odjazdu. I po co było narażać nogi na złamanie w tym szaleńczym biegu?
Mgły falują, a drzewa to wyłaniają się, to znów w niej zanurzają
Internety powiedziały mi już wczoraj, że bielska „ósemka” ma zmienioną trasę i do przystanku pod kolejką nią nie dojadę. Wysiadam przy parkingu pod Dębowcem i próbuję dobić się do remontowanej drogi, skręcając od razu z czerwonego szlaku w jej stronę, ale się nie da. A było kulturalnie ruszyć za niebieskimi znaczkami, bo asfalt częściowo pozostał i nikt pieszych jeszcze nie goni. Odkrywam to dopiero później, po zejściu boczną uliczką z czerwonego szlaku.
Na szczyt wiozę się jak panisko – kolejką. Za trzy dni zostanie zamknięta na czas przeglądu, więc przynajmniej tu miałam szczęście. Niby odjazdy są co pół godziny, więc znów wypada mi się pośpieszyć, gdy jestem w pobliżu parę minut przed wpół do pierwszej (tak, tak, o takiej niemożebnej porze wyjeżdżam w góry), ale z powodu przedłużonego weekendu kolejka odjeżdża bez przerwy.
Jest mglisto. Im wyżej, tym coraz bardziej nikną nawet najbliższe plany. Do czasu, gdy zbliżamy się do szczytu.
Mglisto, ponuro, ale do czasu
Nagle w mglistej zawiesinie pojawia się świetlisty tunel (tylko bez skojarzeń!) i wyjeżdżamy ponad chmury. Jest słońce!
Znów daję się skusić na wieżę, skanując bilet na elektronicznej bramce. Po kiego licha trzeba go jednak skanować ponownie, po zejściu? Pytanie jak najbardziej zasadne, bo mnie znów prześladuje pech. Po obejrzeniu inwersyjnych widoków wracam, przykładam bilet do czytnika – i nic. Próbuję kolejny raz, to samo. Wreszcie automat pikaniem daje mi do zrozumienia, że się nade mną zlitował. Po to tylko, by wyświetlić komunikat „Bilet nieaktualny”.
Jedna wieża, za to wredna. Nie chce wypuścić!
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko uprawiać barierkową akrobatykę. Przeciskam się pod metalową belką, ale na szczęście to ostatni atak licha na tym wyjeździe.
Statecznym krokiem matrony w średnim wieku ruszam do schroniska. A, zapomniałam, licho znów się odzywa w postaci obiektu spadającego z nieba tuż przede mną. Krok dalej i dostałabym w łeb. Żołądź czy co? Nie, to tylko kawałek drewna odłupany przez dzięcioła, który przy drzewie na szlaku urządził sobie stołówkę.
Zanim ruszę na Klimczok, zatrzymuję się przy schronisku na Szyndzielni
Spod schroniska (na dobrą sprawę wieżę można sobie darować, bo widoki stąd na Babią są niemal takie same) dreptam na Klimczok.
W drodze na Klimczok
Tu dłuższy popas, oglądanie górskich wysp wyłaniających się z mglistego morza chmur i już pędzę na Magurę. Z małym przystankiem w odbudowanej chatce na Klimczoku (jest pieczątka!). Samo miejsce budzi moje mieszane uczucia – taki misz-masz trącący nieco tandetą. Ale de gustibus…
Powyżej schroniska nie ma prawie nikogo, wędruję samotnie, a żółte trawy ratują jeszcze tę bezlistną jesień.
Schodzę do Bystrej koło ruin kąpieliska, które pewnej zimy przegapiłam.
Szlak na Klimczok (i Magurę) prowadzi koło ruin przedwojennego kąpieliska
Potem dłuższy spacer ciemnymi uliczkami, by wydłużyć tę wycieczkę. Niby miasto, a szlak tak poprowadzono, że za bardzo nie denerwuje. Żółtym i zielonym szlakiem docieram do przystanku, by złapać autobus do centrum. W dolinach znów mglisto, więc jest radość, że można się było dziś powystawiać do słońca!
Trasa od górnej stacji kolejki:
Wspomnienia odżyły po niedawnej imprezie. Warunek trafiłaś jak na listopad przezacny.
Waruneczek jak na listopad trafiłaś wyborny. Wspomnienia po niedawnej imprezie wróciły :))
Jesień w tym roku rozpieszcza. Ty to jednak miałeś taką prawdziwą na tym szlaku, ale nie ma co narzekać, jeśli to połowa listopada.
Warunki najlepsze jakie można trafić jesienią 🙂
Myślę, że to skanowanie biletu ma jakoś ograniczyć wchodzenie ludzi bez biletów. Ale to przecież można zrobić bramkę kręcącą się bez biletu. Innego uzasadnienia nie widzę.
Kolega napisał mi coś takiego: „Nie wiem jak to wygląda na Szyndzielni, ale w Niemczech byłem na takim moście liniowym gdzie było podobnie i działało to tak, że na moście mogła być określona liczba osób, żeby go nie przeciążyć i było to zabezpieczenie przed tym, żeby w jednym momencie za dużo ludzi nie było na moście. Po prostu jakby zrobił się za duży tłok, to dopóki ktoś nie wyjdzie z jednej strony, to następny musi czekać i mu się bramka wejściowa nie otwiera. No ale tutaj nie wiem jak to działa.”
Ma to sens, bo Szyndzielnia w sezonie jest oblegana. Inaczej wystarczyłoby, jak piszesz, dać bramkę obrotową.