Góry Kremnickie (Kremnické vrchy, najwyższy szczyt: Flochová – 1317 m) to wulkaniczne pasmo, które należy do Łańcucha Wielkofatrzańskiego i znajduje się na południe od Wielkiej Fatry. Nie są to tereny zbyt popularne; ruch turystyczny koncentruje się głównie wokół Skałki, która od paru lat przyciąga amatorów wspinaczki via ferratą, a zimą zamienia się w ośrodek narciarstwa zjazdowego i biegowego.
Szukając pomysłu na plecakowo-chatkowy wypad, zerkam na te tereny, by wymyślić sensowną trasę i połączyć Góry Kremnickie z ich bardziej znaną koleżanką – Wielką Fatrą. Plan wiele razy ewoluuje (a to przez pogodę, a to inne czynniki), w końcu jednak miejsce startu zostaje ustalone. Będzie nim Kremnica.
Na wyjazd w Góry Kremnickie jesteśmy tak pozytywnie nastawieni, że nie przeszkadzają nam nawet kiepskie prognozy serwowane przez meteorologów. Mimo że jedna osoba, z obawy przed deszczami i błotem, wykrusza się z ekipy, my nie tracimy dobrego nastroju. Co ma być, to będzie – jedziemy!
A jedziemy do Turčianskich Teplic, skąd raz dziennie, rano, odchodzi autobus do Kremnicy. Auto poczeka na nas tę parę dni na przyosiedlowym parkingu; to tam zamierzamy zejść po trzech dniach wędrówki.
Dzień pierwszy, czyli ciągle pada…
Do Turčianskich Teplic jedziemy w deszczu lub pod niebem nabrzmiałym od deszczowych chmur. Gdy wsiadamy do autobusu, nie pada. W Kremnicy też jest jako tako.
Kremnica – miasto, od którego Góry Kremnickie wzięły swą nazwę – zyskała sławę w średniowieczu dzięki górnictwu i słynnej mennicy, w której bito złote i srebrne monety. Nad rynkiem z barokową kolumną pod wezwaniem Trójcy Świętej góruje zamek wraz z kościołem św. Katarzyny, bramą i basztami. Krótki spacer po zabytkowym miasteczku staje się zatem pierwszym punktem programu.
A potem się nie spieszymy. Jest kawa pod pomnikiem uczestników SNP, rozgrzewające trunki (mimo sierpnia temperatury nie zachwycają) i słodkości, które nastojów poprawiać nie muszą, bo te są wyśmienite. Pochmurno, zaraz zacznie padać, a my się cieszymy nową przygodą! Ciekawe, do kiedy…
Początek naszej marszruty wyznacza żółty szlak. Wychodzimy nad miasto, przecinamy linię kolejową i zagłębiamy się w deszczowy las.
Już na samym początku mijamy się ze schodzącym z góry, ze spaceru, miejscowym Słowakiem; patrzy na nas z pobłażaniem, pyta o cel wycieczki i przestrzega przed niedźwiedziami, których jest tu sporo. Będzie pierwszą i jedyną osobą, którą spotkamy dziś na szlaku. W kolejnych dniach inni turyści się pojawią. Niedźwiedzia nie spotkamy żadnego.
Ślady są, niedźwiedzia brak
Powoli nabieramy wysokości. Otaczają nas stare drzewa i mgielny las. Góry Kremnickie w przeważającej części są porośnięte właśnie lasem. Punktów widokowych jest tu niewiele, co dziś w ogóle nas nie martwi – i tak nic nie zobaczymy.
A nie, nie do końca. Gdy po lewej stronie ścieżki pojawia się Alžbetina skala, wiemy, że niedaleko już do odkrytego terenu i rezerwatu Kremnický Štós. Andezytowych wymyślnych skałek nie będziemy w nim dziś szukać, ale nie możemy sobie odmówić podejścia na punkt widokowy. Panorama obejmuje leżącą w dole Kremnicę i okoliczne szczyty, jednak dziś nie ma co liczyć na wyszukane doznania estetyczne. I tak cieszymy się, że mgła nie naszła na miasto i coś możemy w dole dojrzeć.
Choć pada już od jakiegoś czasu, to właśnie dojście na ten punkt i dalsza trasa przez łąki okażą się gwoździem do trumny. W lesie deszcz nam nie przeszkadzał, na odkrytym terenie mokre trawy smagają po nogach i po krótkiej chwili w butach chlupie nam aż miło. A to dopiero początek dzisiejszej wycieczki…
Płowe łąki, przez które teraz zmierzamy, mają jednak w sobie jakiś mgielny urok. Gdy się kończą, to znak, że Kremnický štít już niedaleko.
Potem jest leśna wędrówka, a las, który przemierzamy, bardzo nam się podoba. Niekiedy marszruta we mgle jest ciekawsza niż chodzenie wśród drzew przy pogodzie i to jest zdecydowanie ta sytuacja. Gdyby jeszcze buty były suchsze…
Kolejny postój wyznaczamy sobie przy chacie Hostinec. To obiekt klubu turystycznego w Kremnicy, więc jest zamknięty, ale oferuje daszek nad gankiem. W tych warunkach przyjmujemy go z wdzięcznością!
Rosną jak po deszczu… Dziś w tym stwierdzeniu jest spoooro prawdy!
Przed dojściem do czerwonego szlaku, który przecina całe Góry Kremnickie, odbijamy jeszcze bezszlakowo na Smrečník. Przed wyjazdem widziałam, że znajdują się tam różne rzeźby w kształcie totemów. Teraz wyłaniają się nam z mgły i sprawiają nieco irracjonalne wrażenie. Prasłowiańskie bóstwa, jakieś rogate diabły, fragmenty ceramicznych naczyń… Miejsce jest nieco odjechane i przy tej pogodzie wyobraźnia idzie w ruch. Nie chciałabym tu spędzać nocy…
Gdy docieramy do szczytu Velestúr, łączymy się z czerwonymi znakami, którym pozostaniemy wierni aż do końca naszej wędrówki przez to pasmo. Główny grzbiet to kolejne wierzchołki i kolejne przełęcze: Zlatá studňa, Králické sedlo, Mýtny vrch, Bystrické sedlo i wreszcie słynna Skałka. Dziś króluje tu mgła, przez którą nie przebija się nawet przekaźnik wieńczący szczyt. Zobaczę go dopiero później, już z Wielkiej Fatry.
Okolice Skalki zasługiwałyby pewnie na dłuższą uwagę, jednak nie przy tej pogodzie i nie o tej porze dnia. Zaczyna robić się ciemno i już wiemy, że ostatnie kilometry szlaku przyjdzie nam pokonywać w świetle czołówek.
Skalka, czyli najbardziej znany szczyt Gór Kremnickich
Wśród skalnego terenu Skalki docieramy na Kremnicką skalę i pod Tunel Görgeiho będący częścią starej drogi z Bańskiej Bystrzycy do Kremnicy. Dziś służy wyłącznie ruchowi turystycznemu, ale warto zejść w dół, do żółtego szlaku, który przezeń przechodzi i zagłębić się w mroczne tunelowe otchłanie.
A co ciekawe, w tym miejscu nasz szlak czerwony krzyżuje się… z czerwonym. Dochodzimy bowiem do Cesty hrdinov SNP, długodystansowego szlaku prowadzącego z Przełęczy Dukielskiej na wzgórze Devín. Jutro, poza paniami zbierającymi borówki, będziemy mijać na trasie tylko grupki ludzi podążających tym właśnie szlakiem.
Ale jest dziś i jest ciemno, a przed nami ostatni cel – wyjście na Vyhnatovą. Taki to „urok” tych gór; chcąc iść głównym grzbietem, trzeba się przygotować na, miejscami, strome wejścia, zejścia do przełęczy i kolejną wspinaczkę.
Po całym dniu łażenia w deszczu, z mokrymi ciuchami na grzbiecie i z powodzią w butach pragniemy już tylko jednego – suchej chatki, w której zaplanowaliśmy nocleg. A mnie z tyłu głowy od dłuższego już czasu zaczyna coś szeptać: a co, jeśli jej nie będzie? A co, jeśli będzie zamknięta? Marzymy o przytulnym wnętrzu, które uchroni nas przed wodą z nieba, o ogniu, który pobudzi krew w zmarzniętych ciałach i wysuszy rzeczy na jutro, o bezpiecznej przystani odgradzającej nas od ciemności za oknem. W czasie wędrówki, w górach, marzenia są całkiem przyziemne.
Po dojściu do kolejnej przełęczy skręcamy wreszcie w stronę naszego schronu. Idę ostatnia; ekipę ledwo widzę przed sobą. Ciemność rozjaśnia tylko latarka walcząca z mgłą o jako taką widoczność. Na plecach od razu zaczynam czuć oddech… Kogoś idącego za mną? To nierealne wrażenie, że ktoś za mną podąża, pojawia się akurat teraz, gdy do chaty jest zaledwie parę minut.
I wreszcie kanciasty kształt wyłania się z mroku. Ostatnie chwile napięcia, niepewności, gdy pochodzę do drzwi i łapię za klamkę… OTWARTE!
Wtaczamy się do wnętrza, zrzucamy plecaki, mokre ciuchy. Już niedługo zapłonie ogień w piecyku, stół zapełni się smakołykami, a chatka wypełni mokrymi ubraniami wiszącymi pod sufitem. Jeszcze tylko trzeba iść w ciemność po wodę i już można zasiąść przy stole z ceratowym obrusem. Czegóż więcej potrzeba do szczęścia?
Dzień drugi, czyli ze słońca w deszcz
Na chatkowym pięterku panuje przyjemne ciepło, ale noc jest jakaś ciężka i trudno mi się śpi. Rano z nadzieją podnoszę głowę – będzie dziś słońce? Na razie pogoda jest dość niemrawa, ale już wkrótce pojawiają się pierwsze przebłyski przecinające poranne mgły. Wybiegam z chatki i rzeczywiście – jest nadzieja na słoneczną pogodę!
Dziś bukowy las, którym będziemy podążać, wygląda zupełnie inaczej. Jest przejrzystość, jest słońce, ale jakoś bardziej podobała mi się wczorajsza mgła.
Wracamy na czerwony szlak, który po przyjemnej wędrówce doprowadza nas na Sedlo Flochovej.
Doprowadza niezbyt szybko, gdyż dorodne krzaki borówek wzdłuż ścieżki skutecznie spowalniają nasze tempo. Z pycholami usmarowanymi na fioletowo ruszamy żeńską ekipą na najwyższy szczyt Gór Kremnickich. To Flochová, mierząca 1317 metrów. Wierzchołek nie oferuje widoków; to w zasadzie rozległa wierzchowina, na której trudno wypatrzyć najwyższe wzniesienie. Kiedyś wisiała tu tabliczka z nazwą szczytu, ale teraz jakoś nie mogę jej znaleźć. Fotografia na Flochovej musi jednak być; to w końcu kolejny szczyt do Korony Gór Słowacji.
Flochová, czyli jestem na najwyższym szczycie Gór Kremnickich
Dalsza wędrówka to Góry Kremnickie, jakie już znamy z poprzedniego dnia: strome podejścia i zejścia na przełęcze. Czymś jednak dzisiejszy dzień różni się od wczorajszego; z prześwitów mamy widoki, których wczoraj brakowało. Króluje Wielka Fatra, do której się zbliżamy.
Krížna w Wielkiej Fatrze
I do której w końcu docieramy, schodząc na przełęcz Malý Šturec, która oddziela Góry Kremnickie od tego właśnie pasma. Po dwóch dniach spędzonych w ciszy przecinamy hałaśliwą drogę prowadzącą przez siodło i wkraczamy w Wielką Fatrę.
Przełęcz Malý Šturec, która oddziela Góry Kremnickie od Wielkiej Fatry
Odcinek czerwonego szlaku prowadzący do górskiego hotelu Kráľova studňa jest długi i nudny. To w przeważającej części szutrowa droga, na której nic się nie dzieje.
Stopniowo nabieramy jednak wysokości, a mnie marzy się piękny zachód słońca już na grani Wielkiej Fatry.
Nic z tego. Gdy zbliżamy się do schroniska, niebo zaczyna granatowieć. Nadciąga deszcz i znów nie uda mi się przed nim uciec.
Podczas gdy część ekipy idzie najkrótszą drogą pod szałas Smrekovica, ja wybiegam jeszcze na Kralovą studnę, do źródeł o tej samej nazwie i źródeł Bystricy. Chciałam wleźć na Kráľovą skalę, ale gdy żółte znaki doprowadzają mnie do podnóży skałki, robię odwrót. Jest ciemno, mocno wieje, pada deszcz. Wspinaczka w górę, w samotności, nie jest chyba najlepszym pomysłem, a widoki z wierzchołka będą podobne do tych z dołu – znów zamglone od deszczu szczyty górskie. Wrócę tu innym razem.
Gdy deszcz ustaje, na moment robi się przyjemniej. Ostatnie przebłyski światła odsłaniają chmurny wał piętrzący się nad Górami Kremnickimi. Z dala pobłyskuje przekaźnik na Skałce, a czerwonawy poblask wydobywa z mroku Królewską Skałę i okoliczne szczyty. Zakładam plecak, czołówkę i ruszam, by dołączyć do ekipy.
Szałas na Smrekovicy okazuje się być zajęty przez pasterza, więc przenosimy się wyżej, do szałasu przy pomniku SNP. W porównaniu do wczorajszego wieczoru, który spędziliśmy samotnie, dziś jest tu niemal tłumnie; chatka zapełnia się do ostatniego miejsca, kilka namiotów jest rozbitych na zewnątrz (to jedno z niewielu miejsc w tym paśmie, gdzie legalnie można rozbić namiot), niemrawo płonie ognisko, wokół którego zbiera się grupka osób śpiewających na głosy ukraińskie pieśni. Mokre drewno nie chce się palić, nie daje też zbyt wiele ciepła, dlatego trzęsę się przy ognisku, próbując usmażyć kolacyjną kiełbasę. Tak naprawdę marzę już tylko o jednym: wyłożeniu się na ławie w szałasie i ciepłym śpiworze.
Dach naszego dzisiejszego schronienia nie jest zbyt szczelny. Dobrze, że w nocy prawie nie pada, bo mogłoby się to skończyć przymusowym prysznicem.
Ale w trzecim, ostatnim dniu naszej wędrówki, deszczu nie może przecież zabraknąć! Poranek jest jednak przyjemny… ale to już inna historia, na inny wpis.
Fajny ten pierwszy domek, gdzie on konkretnie leży?
Na południowy zachód od Kordickego sedla, na drodze rowerowej. To chata Cabanka.
Super, że w końcu pojawił się wpis, czekam na kolejne 🙂
Nabrałam ochoty na napisanie, a dawno jej nie było. Kolejną część mam zamiar stworzyć 🙂
Bardzo fajna trasa. Mimo, że waruneczki trafiły się średnie to jednak klimacik jest…Również ponawiam pytanie o pierwszy nocleg 🙂
Wiedzieliśmy, że pogody nie będzie, ale nastawienie było najważniejsze. A i klimacik się znalazł 🙂
Ta chatka to Cabanka. Znajduje się na południowy zachód od Kordickego sedla i czerwonego szlaku, na drodze rowerowej.
Dawno nie było nic nowego. Szkoda, że tak mało publikujesz, bo relacje są solidnie przygotowane a opisywane tereny ciekawe – sam się zainspirowałem kilka razy, warto było.
Nie jestem fanem zalesionych gór, ale faktycznie – zamglony las ma dużo uroku i jest fotogeniczny.
Ciekaw jestem twojego zdobywania Korony Gór Słowacji – to zamierzona akcja, czy raczej tak przy okazji?
Czekam na drugą część z Wielkiej Fatry.
Korona Gór Słowacji to pretekst, by odwiedzać nowe pasma. Połazić po nieznanych sobie górach, poznać je, a przy okazji zdobyć najwyższy ich punkt.
Chatka fajna, byłem w niej kiedyś na śniadaniu, ale spać nie było mi w niej dane. Ale z piecem, prezentuje się bardzo godnie. Na zimę/jesień idealnie.
Kremnickie pozostawiły u mnie bardzo pozytywne wrażenia, mimo, że widokowo nieatrakcyjne, to rosnący tam las jest ładny.
Fakt, to góry zalesione, ale las robi wrażenie! A w jakich okolicach Gór Kremnickich byłeś? Polecasz jeszcze tam jakieś szlaki?
Ja szedłem jedynie głównym grzbietem tych gór, więc za wiele o nich nie mogę powiedzieć – https://www.goryponadchmurami.pl/2013/04/kremnicke-vrchy-gownym-grzbietem_868.html
To tak jak ja 🙂 Ale może przy okazji innych gór jeszcze jakąś trasę w Górach Kremnickich bym zrobiła.