Góry Czerchowskie i kolejny dzień majówkowej przygody, czyli huzia na Cergov! W poprzedni też się działo!
Pieśń trzecia, czyli góry zlewają się z niebem, droga wisi we mgle zabłąkana
Krople deszczu bębniące w namiot nie budzą mnie tego poranka. Jeden rzut oka na zewnątrz jednak wystarczy, by zlokalizować chmury wiszące nad górami.
W dolinach jest trochę mgieł, które stopniowo wznoszą się coraz wyżej i zagarniają coraz więcej przestrzeni. Nie jest jednak najgorzej, więc zwijamy wilgotny namiot i ruszamy w stronę szczytu Cergov, od którego góry wzięły swą nazwę.
Dość szybko zdobywamy Velką Javorinę, drugi co do wysokości szczyt tych gór.
W oddali przyciąga wzrok łysawa Lysa, będąca ośrodkiem narciarskim. Jej pocięte stoki są dobrym punktem orientacyjnym.
Widokowymi, choć dziś bezsłonecznymi polankami zmierzam do Chochulki.
Tu czekam na Roberta kontemplując otaczającą mnie ciszę. Siedzę sobie w czerwonym polarze oparta o plecak, gdy nagle zauważam jakieś poruszenie na lewo ode mnie. Coś większego wyłania się z dali. Pierwsza myśl – jakiś zdziczały pies, druga – idą turyści, a ich czworonóg wyprzedził ich. Zastanawiam się, czy zwierz nie zacznie na mnie szczekać, bo trochę obawiam się jego wielkości. Nic takiego się jednak nie dzieje. I nagle przychodzi olśnienie – to nie pies, przecież to wilk!
Od razu się uspokajam. Mimo czerwonego polarka nie będę przecież robić za Czerwonego Kapturka. Czytałam bowiem kiedyś interesujący artykuł o wilkach. Wszystkie opowieści o tych krwiożerczych bestiach atakujących ludzi są wyssane z palca. Tak naprawdę to wilk panicznie boi się człowieka… Robię na szybko jakieś zdjęcie z oddali, bo oczywiście w takim momencie aparat od razu się wyłącza. Wszystko trwa chwilę, bo zwierzę dostrzega mnie i wielkimi susami odbiega. Ale niesamowite wrażenie spotkania z dzikim wilkiem pozostaje.
Akurat na Chochulce zauważam też, że zaczyna nas ścigać mgła. I płynie sobie w stronę szczytu Cergov, dokładnie w naszym kierunku! Przyśpieszenie kroku niewiele daje. No, może troszkę. Jeszcze widzę przed sobą grzbiet, który za kilka chwil zleje się z niebem i mgłą w jedną biało-szarą plamę:
Cergov toczy walkę z mgłą, ale coraz bardziej się poddaje. Nic tu po nas. Ze szczytu schodzimy do ululni pod Cergovem, by zostawić tam plecaki i na lekko zejść do przełęczy, do schroniska. Utulnia Drina okazuje się chatką Baby Jagi przylepioną do zbocza.
Ma też całkiem stylowy kibelek w odcieniach moro:
Zrzucamy nasze bametle i wracamy na szczyt, do mgły, a stąd do schroniska, jedynego w tym paśmie. Z oddali witają nas dźwięki słowackich przebojów i swojska atmosfera leniwej soboty. Fundujemy sobie zasłużone napitki, w plecaku ląduje jakaś wysokoprocentowa puszka i zaczynamy powrót. To właśnie od tego miejsca będziemy już tylko wracać. Od schroniska, które w pieczątce ma kogo? Wilka szarego!
Po powrocie do utulni czas na obiadek i skonsumowanie zakupionego w schronisku piwa.
Potem znów jest mglisty szczyt Cergov
I powrót do Chochulki, gdzie opuszczamy główny grzbietowy szlak i zmierzamy na północ za czerwonymi znakami.
Idziemy cały czas w gęstej mgle. Ładnie odznacza się na jej tle świeża zieleń młodych buków.
Po drodze zdobywamy widokowy ponoć szczyt Bukovego vrchu. My mamy takie panoramy:
Po drodze do mojego kompletu sowiego dodaję kolejną – siedzi sobie ta sowa tyłem do nas, na mgielnej gałęzi i gdy Robert próbuje jej zrobić zdjęcie, rozpościera swe szerokie skrzydła i teatralnie kołując znika we mgle. Naprawdę jest to wielkie ptaszysko, ale zdjęć tym razem nie mam, bo Robert robił. Jedno jest pewne – Góry Czerchowskie sowami stoją!
Zabłąkana we mgle droga doprowadza nas w końcu do przełęczy Żobrak z wieżą widokową pełniącą równocześnie funkcję utulni. Na szczyt nie ma sensu przy tej pogodzie wchodzić, penetrujemy więc wnętrze i walczymy z pokusą, by zostać tu na noc. Przed nami jednak jeszcze trochę drogi, by ostatni dzień nie okazał się ponad siły.
Schodzimy więc do wioski Kriże, malowniczo ukrytej wśród wzgórz:
Znowu zeszliśmy w doliny i znów trzeba wyjść na grzbiet – ostatni etap, do Czarnej Jedliny, to mozolna wędrówka na łąki nad wsią. Czubki drzew przykryte są białą kołderką, ale ta mglistość ma też w sobie coś uroczego, bo przecież Góry Czerchowskie fajne są:
Na jednej z takich polan, tuż przy lesie, rozbijamy się na nocleg, licząc na lepszą pogodę dnia następnego.
Co będzie dalej? Czym przywita nas kolejny dzień?