Może właśnie tego trzeciego dnia graniówki Tatr Niżnych uwierzyłyśmy, że pogoda nam sprzyja i że we właściwym czasie jesteśmy we właściwym miejscu. Jak, na przykład, na Dumbierze – wieczorem, gdy wszyscy turyści zeszli już z trasy. My dwie, kozice, a wokół mnóstwo chmur, które tworzyły dość specyficzny klimat. Zgodnie przyznałyśmy wtedy, że gdybyśmy tu były pojedynczo, ten mroczny klimat działałby na każdą dość niepokojąco…
A potem krótki deszcz, który też był potrzebny! Bo po nim pojawiła się tęcza i przepiękne światło wieczorne! Ale od początku…
Rano zwarte i gotowe ruszamy znów na grań.
Przed chatą (ze zbiorów Joli)
Útulňa Ďurková– zatłoczone, ale bardzo miłe miejsce – zostaje za nami.
A przed nami kolejne kilometry grani i najwyższe szczyty Tatr Niżnych, w tym ten najwyższy: Ďumbier. Dlatego, krok za krokiem, zmienia się charakter tych gór. Rozległe połoninne przestrzenie ustępują miejsca kamieniom.
Zmienia się też pogoda. Czasem mocno wieje, ale w ciągu całego dnia nie moczy nas, mimo groźnych chmur i deszczowych warkoczy spuszczających wodę z nieba gdzieś na horyzoncie. Słońca nie ma jednak tyle, co w poprzednich dniach.
Zapatulona Jola podchodząca na Chabenec
Ja też bronię się przed wiatrem (fot. Joli)
Skaliste szczyty są coraz bliżej:
Jola kontempluje widoki na Polanie:
I tak zdobywamy sobie tego dnia Chabenec, Kotliska, Polanę, Dereše, aż wreszcie przed nami jest chyba ten najbardziej znany – Chopok.
W skale (fot. Joli)
Niesamowita chmura rozciąga się nad Chopokiem:. Będzie padać, czy nie?
I znów deszcz nie zamierza nas moczyć, choć to tu robimy krótką obiadową przerwę w schronisku – Kamennej chacie pod Chopkom. Zdobywając oczywiście i Chopok. Mamy farta do tej grani, nie ma co!
Czas na ostatni odcinek na dzisiaj, bo Ďumbier jeszcze przed nami. Ruszamy w kierunku najwyższego szczytu. Zbliża się wieczór, więc i ludzi na szlaku już mniej. A chmurzaste niebo nie odpuszcza i nadal raczy nas światłocieniami i fantazyjnymi chmurami, które dodają uroku tej bezsłonecznej pogodzie.
Przed Dumbierem spotykamy ciekawskie kozice.
Są i świstaki.
A papierka nie zawija… (fot. Joli)
A na szczycie jesteśmy same. Dumbier wieczorową porą pięknie się prezentuje! To już drug raz, gdy na nim staję, ale pierwszy w całościowym przejściu grani Tatr Niżnych.
I wieczorna tęcza. Piękne podsumowanie całego dnia!
Tęczowa Jola:
Plecaki porzuciłyśmy na Krupovym sedle i teraz wracamy po nie, by już z całym rynsztunkiem dojść do Stefaniczki.
Wreszcie jest i schronisko – chata M.R.Štefánika pod Ďumbierom.
Koniec dnia wygląda tak:
W schronisku jest tłoczno. Początkowo wydaje się, że nie będzie dla nas już miejsc, ale w końcu dostajemy je na korytarzu. Śpimy na materacach na piętrze i jest nam bardzo luksusowo! A w nagrodę za dojście aż tu fundujemy sobie obfitą kolację (gulasz i knedliczki), piwo i siedzimy w przytulnej jadalni długo, ciesząc się kolejnym udanym dniem na grani.
Nasze spanko w Stefaniczce (fot. Joli)
A czwarty dzień? Początek to kwieciste łąki obok Stefaniczki – bardzo miłego i klimatycznego schroniska i rozległe krajobrazy tej części, którą już przeszłyśmy. A od Czertowicy zmiana charakteru tych gór – więcej tu dzikości, poplątanych ścieżek wśród ni to lasów, ni to zarośniętych polan i wreszcie Ramża! Ta kojarzyć mi się będzie głównie z wczesnym (bardzo wczesnym!) wstawaniem i … Zdenkiem! Ale o tym jeszcze pewnie będzie .
Nasza trasa tego dnia:
/05.07.2014/