U progu tegorocznej długiej majówki wyskakujemy na jeden dzień w Gorce i Beskid Wyspowy. W planach czarny szlak Rabka – Mszana i powrót przez Luboń.
Czarny szlak Rabka – Mszana im Elfrydy Trybowskiej i Juliana Tolińskiego istnieje zaledwie od kilku lat i uchodzi za jeden z piękniejszych na pograniczu Gorców i Beskidu Wyspowego. Mimo wybitnych walorów widokowych i pierwszego dnia wydłużonej majówki, na szlaku nie spotykamy (poza quadziarzami) żadnych turystów.
Winny pewnie jest Turbacz, najwyższy i najpopularniejszy w okolicy. Miejscowy, który nas zaczepia na parkingu, też pyta, czy idziemy na ten właśnie szczyt i nadziwić się nie może, że chce nam się tak chodzić po górach. „Pewnie głowy musicie przewietrzyć? Taką pracę macie?” – sugeruje, racząc nas przy okazji historyjką o inżynierze, który całe dni spędzał w górach i nawet na zapłacone posiłki w pensjonacie nie schodził. Taka sytuacja.
Wycieczka zaczyna się od podwójnego pecha. Najpierw Robert uświadamia sobie, że nie wyjął przy zgrywaniu zdjęć karty z komputera i teraz na darmo dźwiga ciężki aparat, którym nie zrobi ani jednej fotografii. Potem okazuje się, że ręce i ubranie mamy powalane jakimś smarem, który nie wiadomo skąd wziął się na naszych kijkach. Pogodowe licho też nie śpi – wieje dziwny wiatr, pogoda niby słoneczna, ale nie do końca i coraz bardziej się chmurzy.
Nie ma co jednak narzekać, więc ruszamy w drogę. Czarny szlak Rabka – Mszana nie liczy lat wielu, ale już zdążył być zmieniony przynajmniej dwa razy. O jednej zmianie wiemy, druga zaskoczy nas po drodze. Ta pierwsza nastąpiła w niecały rok po otwarciu „w związku z utrudnieniami w rejonie Grzebienia”. Pierwotnie szlak prowadził przez ten wierzchołek, co można zobaczyć jeszcze na starych mapach, choćby na tablicy na szczycie Potaczkowej. Po zmianie przybyło tuptania asfaltem przez Słone, z którego szlak wspina się na wschodnie zbocze Grzebienia, omijając szczyt. My jednak na ten Grzebień chcemy się wspiąć i idziemy starą wersją szlaku. Zamalowane znaki są jeszcze gdzieniegdzie widoczne.
Przed wyjściem na łąki nad Rabką zaglądamy jeszcze na ukryty na śródleśnej polanie cmentarz żydowski. W czasie II wojny światowej był miejscem eksterminacji ludności żydowskiej w okolicy. Centralne miejsce zajmuje pomnik zbudowany ze znalezionych w lesie nagrobków, a szesnaście betonowych płyt ustawiono w miejscach masowych grobów. Za zbrodnie odpowiedzialny był komendant Szkoły Dowódców Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa Wilhelm Rosenbaum. Placówka mieściła się w położonej niedaleko willi „Tereska”.
Po wyjściu nad ostatnie domy Rabki zaczynamy podejście na Grzebień. Wybór tej trasy to nie przypadek i nie chodzi tylko o niechęć do asfaltu – Grzebień to jedno z niewielu miejsc na naszej trasie, z którego można zobaczyć Tatry. Na razie widzimy jednak tylko Luboń Wielki, gdzie też zamierzamy się dziś pojawić.
Wreszcie są i Tatry.
Im wyżej, tym lepiej je widać.
Potem już nie jest tak fajnie. Szlak wchodzi w las, przecina śródleśną polanę i prowadzi w dół.
Za bardzo jednak w dół. Według starych oznaczeń mamy przez pola dojść do żółtego szlaku w okolicach Frankówki. Tymczasem czarne znaki sprowadzają nas do Zarytego, do mostu na Rabie. Wzdłuż rzeki czeka nas znów asfalt do Frankówki. Szkoda starego przebiegu, ale pewnie znów poszło o jakieś prywatne grunty. Jedyną atrakcją na nowej drodze jest zniszczony dwupłatowiec na jednej z posesji. Ciekawe, skąd się tu wziął.
Po opuszczeniu asfaltu jest już dobrze. Szkoda tylko, że słońce zaszło, bo pełne mleczy łąki wyglądają rewelacyjnie.
Potaczkowa przed nami.
Zanim na nią wejdziemy, czeka nas zejście do kolejnego przysiółka. I rozmowa z jednym z miejscowych, który usuwa właśnie kamienie ze swojego pola. Ziemniaków kolejny rok nie będzie już sadził, bo w okolicy grasuje banda 13-14 dzików, która skutecznie niszczy uprawy. „Trawę zasadzę, na nią mogą sobie przychodzić” – konstatuje gospodarz.
Z zejścia mamy świetne widoki na Luboń Wielki. Tu u nas jest już wiosna, tam drzewa są jeszcze bezlistne.
Po minięciu drogi z Raby do Olszówki zaczynamy ostatnie podejście na Potaczkową. Z widokami na odsłaniającą się Babią Górę i pasmo Polic i z coraz lepszą pogodą.
Do mleczy dołącza fioletowa rzeżucha łąkowa więc robi się jeszcze fajniej.
Wreszcie stajemy na Potaczkowej. Widoki na Gorce mamy pod słońce, ale za to beskidzkie wyspy na północy prezentują się nad wyraz ładnie.
Niedaleko szczytu, pod lasem, znajduje się kapliczka św. Joanny Beretty Molli.
Przy zejściu wiosenna pogoda szaleje już na całego. Jest pięknie.
Ciekawie od tej strony prezentuje się Luboń.
Czarny szlak Rabka – Mszana kończymy krótkim pobytem w mszańskim parku (Geocaching) i ekspresowym lodem przed drugą częścią wycieczki.
Czas na wyspowy odcinek szlaku. Przed nami najwyższy szczyt dzisiejszego dnia – Luboń Wielki.
Idąc w stronę przełęczy Glisne spotykamy pierwszych tego dnia (nielicznych) turystów. Po wyjściu ponad ostanie zabudowania robimy krótką przerwę na łące z widokiem na najwyższe szczyty Beskidu Wyspowego.
Po drodze zagadują nas miejscowi. Słysząc o celu naszej wycieczki mówią, że to jeszcze daleko. Jeden z nich proponuje nam nawet swoją wiatkę na odpoczynek i jedzenie. Jako że polewa swe obejście wodą, korzystamy z mycia (wiosenne ciepło wyciska z nas siódme poty) i z wody („czysta, spod Lubonia!”) do butelki.
Wreszcie asfalt się kończy i zmierzamy wprost w stronę Lubonia. Wydaje się tak blisko z tej perspektywy.
Przed nami jednak ostatnie mordercze podejście na szczyt. Kto szedł, ten zna jego stromiznę. Tu spotykamy już więcej osób, choć nadal są to jednostki. Czyżby okolice nie cieszyły się majówkową popularnością?
Sam szczyt oferuje nieco ograniczone widoki, ale fajnie tu. Schronisko prowadzi dwóch sympatycznych chłopaków. Ucinamy sobie pogawędkę o wychodku/wygódce/sławojce i przy okazji dowiaduję się, że na Luboniu nie ma wody. Chłopacy właśnie mieli po nią jechać (z tyłu budynku stoi traktorek z beką), ale „nie wyszło”, jak stwierdza jeden z nich, dzierżąc butelkę ze złocistym trunkiem w ręce.
Schodzimy niebieskim szlakiem przez las. Wiadomo, że żółty jest ciekawszy, ale ostatnio nim właśnie szliśmy, więc tym razem wybieramy inny. Dopiero pod koniec wychodzimy na łąki z fragmentarycznymi widokami na Tatry.
Z Zarytego jeszcze tylko godzinny spacer dzieli nas od Rabki.
Przy okazji zachodzimy na wieżę na Królewskiej Górze na ostatnie widoki. Jakoś nikt nie dba za bardzo o rozreklamowanie tego miejsca, bo na szlaku niebieskim nie ma nawet tabliczki informującej, gdzie skręcić do wieży.
Z łąk pod Grzebieniem żegnamy słońce.
I rozmawiając o tym, jak fajnie byłoby tu teraz postawić namiot, schodzimy do Rabki, mijając po drodze parkę z plecakami, która ewidentnie szuka dobrej miejscówki na nocleg. Polecamy im przejść jeszcze kawałek i schodzimy do miasta. Dawno w Rabce nie byłam i mimo początku majówki wydała mi się opustoszała. Z jednej strony widać tu nowe budynki i inwestycje, z drugiej sporo jeszcze, nawet przy głównej ulicy, chylących się ku upadkowi willi i starych pustych ośrodków wypoczynkowych jeszcze zza poprzedniego systemu. Kilka takich minęliśmy po drodze.
A może to ten kontrast gór i miasta? Tam, w beskidzkich przysiółkach życie toczyło się jakby wolniej, ludzie pozdrawiali nas i zagadywali. Tu, gdy prosimy w jednym ze sklepików o nalanie do butelki wody z widocznego kranu, by trochę się obmyć przed powrotem, pani niechętnie przystaje na naszą prośbę. A tam na górze, w Glisnem, mężczyzna sam pytał, czy nalać nam wody i zapraszał do odpoczynku. No tak, wróciliśmy do cywilizacji.
Podsumowując, urobiliśmy tego dnia 36 kilometrów, a czarny szlak Rabka – Mszana nie zawiódł, jak zwykle. Kolejny plan, to wrócić tam jesienią.
Informacje praktyczne:
- Trasa rozpoczyna się i kończy na parkingu w Rabce-Zdroju, obok dworca autobusowego. Samochód można tam zostawić bezpłatnie. W pobliżu jest mały sklepik, w którym można zrobić ostatnie zapasy na drogę.
- Trasa liczy ok. 34 kilometrów. Można ją skrócić w połowie i wybrać tylko widokowy czarny szlak Rabka – Mszana, a z Mszany wrócić do punktu startu jednym z busów. Trasa liczy wówczas ok. 17,5 km.
- Mapa i profil całej trasy:
- Opisana przez nas wycieczka zakłada drobną modyfikację trasy: z Rabki kierujemy się ul. Słoneczną w górę i bezszlakowo podchodzimy na widokowy Grzebień. Czarne znaki spotkamy przy zejściu ze szczytu.
- Czarny szlak Rabka – Mszana nie jest trudny kondycyjnie, choć czeka nas kilka podejść, w tym najdłuższe na Potaczkową. W kilku newralgicznych miejscach brak oznaczeń, więc trzeba na to uważać.
- Podejście pod Luboń z przeł. Glisne jest krótkie, lecz bardzo strome. Po deszczu może być tam ślisko.
- Na szczycie Lubonia znajduje się sympatyczne schronisko, w którym można przenocować. Obok jest wychodek, brak niestety wody.
- Ciekawszym szlakiem na zejście z Lubonia jest żółty przez Perć Borkowskiego.
- Przed zejściem do Rabki niebieskim szlakiem warto odbić bezszlakowo w stronę wieży na Królewskiej Górze (ok. 2oo metrów od szlaku, trzeba skręcić w prawo na polanie po wyjściu z lasu), by po raz ostatni podziwiać panoramę Tatr, Babią Górę i Luboń Wielki.
36 km! Szacun!
Ale po takich pięknych szlakach, nogi same niosą, a oczy nie mogą się napatrzeć!
Dokładnie! Po co wracać wcześniej, gdy taka piękna wiosna wokół!