Czas odczarować bieszczadzką niepogodę! „Bukowe Berdo nigdy mnie nie zawodzi” – słowa wyjazdowej koleżanki będą podsumowaniem tego dnia. A właściwie jego połówki, bo dopiero koło drugiej uderzamy w górę.
Najpierw była wieża na Jeleniowatym, potem krótki postój na posiłek (knajpa przy sklepiku zamknięta, ale podest ze schodkami już nie, więc mamy miejsce na obiad) i wreszcie po południu startujemy. Pogoda, standard, szaro-bura. Jednak wraz z nabieraniem wysokości las się zmienia. Jola nazywa go „borsukowym” ze względu na białe pasy śniegu biegnące środkiem przez pnie drzew.
W borsukowym lesie
Wychodzimy, pod koniec stromo, na otwartą przestrzeń. Na zachodzie, nad wierzchołkami, wąski pasek nieba już mieni się na żółto, choć do faktycznego zachodu sporo jeszcze brakuje. Ale nie ma tylu chmur! Nie ma mgły! Widoczność jest niezła.
Bukowe Berdo z żółtego szlaku
Spoglądamy w stronę pasma granicznego i połonin.
W drugą stronę też szaro.
Ale widać Tarnicę! O wiele lepiej niż wtedy, gdy pod nią staliśmy i walczyliśmy o życie z wiatrem 😉
Śledzone z dużą uważnością od paru dni prognozy mówią o przejaśnieniach. Na białych grzbietach połonin już słońce połyskuje.
Każda plama światła jest witana przez nas z wielkim entuzjazmem!
Świat od razu nabiera barw, a my cieszymy się jak głupi, że wreszcie, po tylu dniach niepogody, Bukowe Berdo okazało się dla nas łaskawsze. Szeroki Wierch w pełnej krasie prezentuje się o niebo lepiej niż w czasie mgielnej zawieruchy.
No to się cieszymy!
Piękne kontrasty się porobiły nad Krzemieniem.
Krzemień, czyli tam nie wejdziemy
I nasza dalsza droga prezentuje się nader zachęcająco.
Bukowe Berdo przypomina lodową pustynię.
Sesje fotograficzne trwają w najlepsze, co wpływa na tempo naszej marszruty. Ale czasu mamy dość, wyszliśmy wcześnie.
Nad górami nadal utrzymuje się żółta poświata.
Słońce poczuło się chyba maksymalnie wykorzystane, bo znowu zachodzi.
Do najwyższego wzniesienia Bukowego Berda mamy jeszcze trochę drogi. W ekipie rozbieżność zdań: większa część chce powoli wracać i łapać zachód blisko żółtego szlaku, by potem szybciej zejść w dół. Mnie trochę szkoda… Przecież już tak niedaleko…
Skałka, garbek i będzie…
Nie ma to, jak dwie szalone w ekipie. Pytam Dani, czy ma ochotę iść. Pewnie, że ma! No to lecimy w dwójkę na Bukowe Berdo (1313 m).
Reszta wraca w stronę Szołtyni. Widzimy ich czarne sylwetki jeszcze długo.
Nas czeka trochę wspinaczki, niekiedy nad skałkami. Cieszę się, że nie szliśmy tędy przy tarnicowej pogodzie sprzed paru dni. Tak silny wiatr na wąskiej grani mógłby być niebezpieczny.
Wreszcie są – schody do nieba…
Mamy to!
Widoki na południe.
I w drugą stronę.
Z aparatu.
I z komórki. Widać zżółkła z zazdrości, że rzadziej z niej korzystam.
Ekipa ma czekać na nas na dole. Trzeba ich gonić. Wracamy.
Słońce oszczędza, ale coś na niebie zaczyna się dziać.
Freedom!
To zdecydowanie jeden z piękniejszych momentów naszej bieszczadzkiej zimy.
Zachód coraz bliżej. Szpara między wierzchołkami a niebem nie zniknęła i jest szansa, że zaraz pojawi się słońce.
Jest! Może bez szału, ale zawsze to słońce, na którego nadmiar nie mogliśmy ostatnio narzekać.
Najlepsze chwile dzisiejszego dnia.
I zaszło. Za chmury.
Ale nie do końca. Za kilka minut pojawia się jeszcze oko Saurona.
Już po zachodzie, ale jasność nad połoninami utrzymuje się jeszcze bardzo długo. Dlatego nie potrafimy przestać pstrykać.
Na Szołtyni rzucam ostatnie spojrzenia w tył, by jak najwięcej zapamiętać z dzisiejszych widoków.
A potem gnamy jak na skrzydłach. Dosłownie. W dół zbiegamy, robiąc jedną przerwę na zrzucenie ciuchów przy tablicy informacyjnej w lesie. Na pokrytym cienką warstwą lodu asfalcie omal nie fikamy orła, ale czas mamy dobry. Ekipa czekała na nas tylko 20 minut.
Dzień się jednak nie kończy, bo lądujemy w „Zajeździe pod Caryńską”. A tam jakaś znajoma twarz… Ze sceny muzycznej! I tak oto zaczepiam znanego mi z koncertów Marka Andrzejewskiego z Lubelskiej Federacji Bardów. Od słowa do słowa i okazuje się, że przyjechał z synem połazić po Bieszczadach. A jutro przy okazji daje koncert. Mamy więc plany na kolejny wieczór. Będzie kulturalnie!
Bardzo dobra decyzja, by oderwać się na chwilę od ekipy, tu warunki pozwalały na taką eskapadę, a zachód na prawdę bardzo przyjemny!
No i widać przewagę aparatu na telefonem 😉
Dobrze, że jestem uparta, bo już byśmy wszyscy wracali… I szkoda byłoby tych pięknych widoków na podświetlone grzbiety. A telefon – to telefon. Niekiedy nim robię zdjęcia, czasem wyjdą w miarę, ale często kanciaste, jakby grubą krechą odcinane.
Ładny zachód.
Tego dnia już nie wiało?
Tego praktycznie już nie. Zachód był bardzo spokojny. Ale jeden z kolejnych dni też będzie wietrzny – tym razem na Połoninie Wetlińskiej.
Zimowe Bukowe Berdo , mmmmmm. :)) Chociaż popatrzę, tyle mojego :))
Na pewno byłeś tam zimą! Kto jak nie Ty?
No tak, ale to stare czasy 😉
Ten wyjazd, co nocowaliście pod namiotem na połoninach, bo pogoda się zepsuła?
Tak.
Masz w planie wieżę na Jeleniowatym, na Bukowe blisko 🙂