Kráľova Hoľa zaskoczyła mnie mleczami w lipcu i bardzo dynamicznie zmieniającą się pogodą. Ten ostatni ważny szczyt na grani niżnotatrzańskiej, mimo mgły, też okazał się łaskawy. A deszcz w końcu przyszedł, ale już na zejściu do Telgártu.
Wzorem poprzedniego dnia i tym razem jesteśmy wcześnie na szlaku.
Poranna Andrejcova
Bez śniadania ruszamy o 5.15, bo prognozy na dziś nie są zbyt optymistyczne. Jedzonko robimy dopiero po czterdziestu minutach, przed Bartkovą. Na razie świeci słońce.
Wcześnie na gani (fot. Joli)
Śniadanie na szlaku (fot. Joli)
Po posiłku ruszamy na szczyt. Bartková to jeden z wielu widokowych szczytów, który będziemy dziś mijać.
Zamierzamy zostać tu tylko na chwilę, ale się nie da! Dlaczego? Bo nie jesteśmy tu same!
Bartková
Najpierw na kamieniu zauważamy jednego świstaka. Później dołącza do niego kolejny. To wychodzą, to się chowają, to pozują, to utrudniają zrobienie zdjęcia, a trwa to tak długo, że wreszcie życzymy sobie nawet, by już sobie poszły.
Tak trudno nam się od nich oderwać, a trasa nagli! Bo pogoda się zmienia, a przed nami najwyższy szczyt. Niestety, Kráľova Hoľa już siedzi w szarej czapce chmur.
Lubię świstaki!
Fot. Jola
Przed nami kolejne szczyty: Orlová i Predná hora. Mamy nadzieję, że trochę się rozjaśni, ale Kráľova Hoľa wita nas kompletną mgłą. Czekamy dłuższą chwilę, mając nadzieję na rozległe widoki, jakie (podobno!) z tej góry się rozpościerają. A w międzyczasie w przedsionku budynku przekaźnika, który wieńczy szczyt, przyrządzamy sobie jedzenie.
Kráľova Hoľa, druga obok tatrzańskiego Krywania narodowa góra Słowaków, okazuje się wreszcie dla nas łaskawa. Na moment część mgieł się podnosi i mamy okazję co nieco zobaczyć. Mgły tańczą wokół nas, pojawiają się też przebłyski słońca i okazuje się, że łąki wokół pełne są mleczy.
Mglista Kráľova hoľa
Jedzonko w budynku przekaźnika (fot. Joli)
Po nacieszeniu się widokami postanawiamy schodzić do Telgartu. Kusi szlak zielony przez Kralovą Skalę, ale pozostajemy wierne szlakowi czerwonemu, by przejść całą graniówkę.
Kráľova hoľa w mleczach
Fot. Jola
Fot. Jola
Fot. Jola
I tu w końcu, na zejściu, łapie nas deszcz. Ale tu już może! Wszak niedługo zejdziemy do pensjonatu, przy którym zostawiłyśmy samochód, więc mokre ciuchy i plecaki nie będą nam przeszkadzać. Zakładamy zatem peleryny i dziarsko ruszamy dalej.
Początkowo zejście prowadzi wzdłuż linii wysokiego napięcia, w wielu miejscach zerwanej. Nie czujemy się komfortowo, przekraczając leżące lub omijając wiszące kable. Potem, po odbiciu w las, nie jest lepiej. Ścieżka zawalona jest wiatrołomami, które trudno obejść. Kilka razy mamy problem z odnalezieniem szlaku, rozłączamy się, a potem przywołujemy, a jedynym pocieszaczem są rosnące tu w obfitości poziomki. W końcu udaje się jednak ominąć najcięższe fragmenty i już bez problemów schodzimy do Telgartu.
Fot. Joli
Fot. Joli
Oczywiście uczcić musimy nasz sukces w pobliskiej knajpce. Hurra! Udało się! W sześć dni, przy bardzo łaskawej pogodzie, przeszłyśmy całą grań Tatr Niżnych! A Jola po raz pierwszy była na takiej długodystansowej wyprawie plecakowej!
Telgárt
Osiedle romskie w Telgarcie
Już na spokojnie rozkładamy się w naszym pensjonacie i odpoczywamy, szczęśliwe i usatysfakcjonowane naszym małym sukcesem. Ale to jeszcze nie koniec! Na jutro też mamy plany!
Nasza trasa: