Tegoroczny sylwester nieśmiało zakładał jakieś górskie wyjście. Ale obostrzenia, godzina policyjna i wielka niewiadoma związana z przemieszczaniem się (lub nie) spowodowała zawieszenie planów. I odłożenie ich na lepsze czasy i lepszą pogodę. W zamian ustaliliśmy, że wybierzemy się na Rysiankę kolejnego dnia, pierwszego stycznia, by w górach przywitać nowy 2021 rok.
Tym razem zbiera się większa, ale zgodna z prawem, ekipa :). W piątkę wybieramy się na Rysiankę najkrótszym z możliwych szlaków – czarnym ze Złatnej Huty. Wyjeżdżamy dość późno, bo trzeba odespać sylwestrowe domówki, więc na miejscu jesteśmy po jedenastej. A tu zonk – parking pełny! Szukamy jakiegoś miejsca na zaparkowanie i bingo! – akurat jakaś para, która już zeszła z gór, otwiera dla nas lukę między samochodami. Parkujemy, łykamy po noworocznym kielonku i ruszamy przed siebie.
Czarny szlak na Rysiankę prowadzi nas najpierw nieco oblodzonym asfaltem, by bliżej schroniska ustąpić miejsca śnieżnej drodze. Na nizinach pogoda szarobura, a tu, wraz z nabieraniem wysokości, jest coraz więcej śniegu. Oblepia drzewa, topi się w słońcu i spada w dół; wiruje w promieniach słonecznych srebrzystymi przecinkami i nieodmiennie zachwyca! Jest go więcej niż w trakcie ostatniego wypadu na Wielką Raczę, dlatego humory dopisują, a gęby się śmieją. I pomyśleć, że trochę zimy i już człowiek zadowolony!
Po wyjściu na Halę Rysiankę zaczyna się najprzyjemniejszy odcinek wędrówki. Pogoda dziś jest piękna, na błękitnym niebie nie uświadczysz chmurki, a Tatry prezentują się wyjątkowo wyraźnie na horyzoncie. Poprzedniej zimy jakoś nie chciały się odsłonić (choć Mała Fatra przedstawiała się wtedy lepiej w ciekawym świetle), więc dobrze, że dziś jest inaczej. Dzięki temu kolejne wyjścia w to samo miejsce wcale nie są nudne. Zresztą, gdy w tym roku kiepskiej zimy człowiek wreszcie trafia na nią w górach, absolutnie nie wybrzydza!
To oczywiście nie kwestia przypadku – już wcześniej na internetowych kamerkach z uwagą śledziłam, gdzie w górach (i na drzewach) leży śnieg, by wybrać jak najbardziej zimową miejscówkę. Udało się!
Na Rysiankę zabraliśmy jedzenie z myślą o ognisku, ale na górze nieco wieje i zimny wiatr nie zachęca do posiadówek przy ledwo tlącym się ogniu. Ewakuujemy się więc w stronę Lipowskiej, by nieco się rozgrzać.
Przyjemny odcinek między dwoma schroniskami przechodzimy dość szybko, popatrując na niebo na paralotniarza. Jak mu nie jest zimno tam w górze?
W schronisku na Hali Lipowskiej już mniej tłoczno. Zamawiamy coś ciepłego, dojadamy nasze zapasy i ostatnie świąteczne wypieki. Dobrze siedzi się w tym innym świecie, ale czas schodzić na niziny, bo słońce coraz niżej.
Nieco poniżej schroniska, na naszym niebieskim szlaku do Złatnej, mijamy dolną część Hali Lipowskiej z „bramką”. Kojarzyłam to miejsce z jednego z wcześniejszych wypadów, więc zachęcam ekipę do podejścia. Tak oto symbolicznie wkraczamy w nowy rok. Oby ten piękny dzisiejszy dzień był dobrą jego zapowiedzią!
Śnieg trzeba też inaczej wykorzystać. Wszystko w ostatnich czasach jest narodowe, robimy więc z Alą narodowego orła. Ali wychodzi piękny anioł, a mnie ni pies, ni wydra. Widać muszę jeszcze trochę poćwiczyć.
Schodzimy coraz niżej, słońce też jest coraz niżej i wieczorne światło ładnie podświetla okolicę.
Zanim dojdziemy do połączenia szlaku niebieskiego z żółtym, który wyznaczy dalszy ciąg naszej trasy, czeka nas najbardziej stromy odcinek. Pokonujemy go w miarę sprawnie, mijamy ławeczkę na rozdrożu i przerzucamy się na żółte paski.
I gdzieś tam jeszcze po drodze łapiemy prawie zachód słońca. A potem, uważając, by nie podjechać na śliskiej trasie, schodzimy do parkingu przy ruinach huty. Na horyzoncie niebo płonie na czerwono, gdy pokonujemy ostatnie metry czarnego szlaku. Czas jeszcze na noworocznego rozchodniaczka i już trzeba wracać. Pierwszy stycznia w górach zaliczony – to było dobre rozpoczęcie roku!
Trasa standardowa, krótka, w sam raz na posylwestrową imprezę: