Kwietniowy dzień wstaje rześki, ale słoneczny. W ciszy poranka obserwujemy dokazujące wszędzie wokół ptaki. W takiej głuszy mają raj.
Dziś przemieszczamy się na pogranicze Beskidu Niskiego i Bieszczadów. Zanim tam trafimy, zatrzymujemy się przy cmentarzu w Płonnej.
Płonna
Przed wojną i wysiedleniem wieś była jedną z większych w okolicy. Za wielkością nie szło jednak bogactwo, gdyż tutejsza ludność zaliczała się do bardzo biednej. Sama nazwa miejscowości pochodzi od słowa płony (suchy, marny) i sugeruje, że tutejsze ziemie były ubogie.
Do dziś zachowało się tu kilka zabytków. Przy ruinie cerkwi z parawanową dzwonnicą zatrzymaliśmy się wczoraj wieczorem. Obie budowle powstały pod koniec osiemnastego wieku. Po wojnie świątynię zamieniono na budynek gospodarczy. Dziś, zabezpieczona, przypomina o historii wsi dzięki tablicom informacyjnym i wydrukom ikon umieszczonym na budynku.
Płonna z poprzedniego wieczoru
Naprzeciwko cerkwi widać niewielkie wzniesienie w formie wału. To miejsce po dawnym folwarku, w obrębie którego istniał dwór spalony w czasie walk z UPA. Jego ruiny można znaleźć do dziś.
Aby barwinkowej tradycji tego wyjazdu stało się zadość, wdrapujemy się na górkę nad drogą nr 889. Znajdziemy tam pozostałości cmentarza greckokatolickiego z nagrobkami i tablicą poświęconą mieszkańcom. Po istniejącej tu kiedyś murowanej kaplicy cmentarnej właścicieli dworu nie ma już śladu.
Płonna, czyli wieś między Rzepedką a Żurwinką
Oprócz tych zabytków, po dawnej wsi nic się nie zachowało. W stronę wsi Kamienne, w miejscu, gdzie spędziliśmy noc, istniały kiedyś zabudowania. Domy ciągnęły się także po drugiej stronie, wzdłuż potoku spływającego spod Rzepedki. Dziś Płonna to niezbyt urokliwe molochy dawnego PGR-u, parę starszych i nowszych budynków oraz domków letniskowych. Samochodem przemknie się przez nią w momencie. A szkoda, bo warto przystanąć, choćby przy cerkwi, na małą przerwę.
Łupków
Z Płonnej kierujemy się na Nowy Łupków. Znów zostawiamy samochód pod kościołem i rowerowo ruszamy za niebieskimi znakami w stronę Łupkowa.
W samej wsi byliśmy niecały rok wcześniej, w wakacje, wędrując niebieskim i szwejkowskim szlakiem od stacji kolejowej w Nowym Łupkowie do dworca w Łupkowie. Ledwo wtedy starczyło nam czasu, by podejść pod schronisko „Na końcu świata” i w świetle zachodzącego dnia zobaczyć stary cmentarz. Już wtedy wiedziałam, że musimy tu wrócić, choć nie przypuszczałam, że stanie się to tak szybko.
O historii wsi powstałej w XVI wieku tym razem nie będę wspominać. Kto chce, dotrze łatwo do interesujących informacji. Zamieszczę kilka zdjęć z tutejszego cmentarza, w tym dwa świadczące o wyjątkowości tego miejsca. Symboliczne, nostalgiczne. Mówią o czasie, który zaciera wszelkie ślady po ludziach. I o potędze przyrody, która bierze to, co do niej należy, jeśli tych ludzi zabraknie.
Dla mnie cmentarz w Łupkowie jest wyjątkowy. I pomyśleć, że jeszcze niedawno jego część miała ulec zniszczeniu. Plan budowy rurociągu między Polską a Słowacją zakładał przekopanie części mogił, w szczególności przylegającego do właściwej nekropolii cmentarza wojskowego. I rzeczywiście, miejsce to w kwietniu 2019 roku zastaliśmy oczyszczone, przede wszystkim z drzew, które częściowo ścięto. Może przez ochronę nagrobków, które mogły zostać uszkodzone przez stare gałęzie, może w ramach przygotowań do budowy? Decyzję o nienaruszaniu tego miejsca podjęto dopiero kilka miesięcy później, w sierpniu.
Spod cmentarza wracamy na szlak w stronę schroniska w Łupkowie. Pięknie tu! Stare, sękate i powykrzywiane drzewa pokryte są już lekką wiosenną zielenią. Po lewej stronie ścieżki wije się strumień Smolniczek, a jego brzegi porosłe są krzakami zwieszającymi się ku wodzie. Natura nietknięta ludzką ręką rządzi się tu, jak chce.
Tym razem mijamy chatkę w Łupkowie, były zakład karny przekształcony przez Almatur w schronisko. Interesuje nas to, co dalej. Tam jeszcze nie dotarliśmy.
Zubeńsko
Za schroniskiem przekraczamy potok, mijamy plac do zwózki i bardzo porządną drogą (tak, w tej dziczy!) ruszamy przed siebie. Znów przez wielkie rozległe nic. Kiedyś wieś tętniącą życiem, dziś pustkę i ciszę.
Po chwili po lewej wita nas Mglisty Anioł. Wygląda jak domek letniskowy, zamknięty teraz na głucho. Potem znów nie ma nic. Jak w miejscach po wysiedlonych wsiach, tak i tu co jakiś czas spotkamy kapliczkę czy przydrożny krzyż. Jeden, przy niewielkim wzniesieniu, wskazuje miejsce po byłej cerkwi. Łażę trochę po chaszczowisku, szukam dawnych śladów po istniejącym tu kiedyś życiu. Zachowało się niewiele. Najłatwiej wypatrzeć omszałe kamienie, czyli resztki cerkiewnego ogrodzenia.
Przy wzgórku, na którym stała kiedyś cerkiew, drogi się rozgałęziają. Asfaltówką szybko dojedziemy do drogi wojewódzkiej. Jadąc prosto kamiennymi płytami, dotrzemy do Woli Michowej. Wybieramy tę drugą drogę, wzdłuż potoku Zubeńczyk, gdzie kiedyś stały zabudowania wsi. Po chwili skręca ona na wschód. Tu porzucamy niebieskie znaki idące w stronę granicy i szczytu Wysoki Groń. W zamian zostaje nam przyjemna droga przez las.