Poprzedni dzień był jak preludium do naszej wielodniowej włóczęgi. Dziś rozpoczynamy faktyczną wędrówkę granią Tatr Niżnych. Co to znaczy? Na tę grań musimy się wdrapać. Cel pierwszy – Prasiva (Prašivá, 1652 m).
W nocy wyjątkowo dobrze nam się śpi mimo chrapania współspacza Joli na dolnej kondygnacji naszego „hotelu”. Pogodny ranek witamy orzeźwiającą kąpielą w strumyczku. Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że Jola świetnie się bawi?
Potem już tak zabawnie nie jest. Z przełęczy musimy się wspiąć na grzbiet z całym bagażem na plecach, a to ponad 500 metrów przewyższenia. I jakoś to idzie, krok za krokiem, najpierw przez las, potem już odkrytym terenem zdobywamy tę parszywą Prasivę, a nagrodą za trud, obawy i bolące plecy są widoki i, oczywiście, kawa!
To, co lubimy najbardziej… (fot. Jola)
No bo szybko odkrywamy z Jolą, że lubimy celebrować posiłki na grani – a to kawkę wypić uwarzoną na własnym Primusie, a to zjeść jakąś przekąskę czy słodkiego pocieszacza. Zupełnie inaczej wszystko wtedy smakuje i nawet zwykły pasztet nabiera smaku foie gras! A ta wredna Prasiva okazuje się całkiem ładnym szczytem na małe przyjemności.
Oczywiście rozległe widoki odgrywają tu również niebagatelną rolę.
Fot. Jola
A przed nami oszałamiająca zieleń Wielkiej Chochuli!
Po całej wyprawie zgodnie stwierdziłyśmy, że to najpiękniejszy odcinek niżnotatrzańskiej grani. Te zielone łąki ciągnące się aż po horyzont to zdecydowanie to! Nawet Prasiva ze swym ciężkim podejściem nie psuje przyjemności tego fragmentu Tatr Niżnych.
Na Chochuli (Veľká Chochuľa, 1753 m) czas na kolejną przerwę. Jakoś nam się w tych górach nie śpieszy w ogóle! A pogoda sprzyja takim długim posiadówkom.
W końcu czas jednak ruszać, bo długa jeszcze droga przed nami. Przez Koszarysko i Skałkę schodzimy do przełęczy pod Skałką, trawersujemy Wielką Holę i podchodzimy na Latiborską Holę.
Jest bardzo widokowo!
Latiborska Hola.
Im dalej, tym więcej skalnych szczytów zaczyna się wyłaniać na horyzoncie. To zapowiedź naszej jutrzejszej trasy przez najwyższe, skaliste wierzchołki Tatr Niżnych.
Po przejściu Zamotskiej Holi przed nami już tylko Dziurkowa. To w sedle pod nią mamy dziś nocleg.
Zresztą czas już najwyższy, by zejść do utulni pod Chabencom, bo długie cienie kładące się przed nami zapowiadają koniec dnia.
A w utulni – komplet! Jest tak dużo ludzi, że zastanawiamy się, jak wszyscy się pomieszczą, bo wszystkie miejsca noclegowe na poddaszu już dawno się skończyły. No fakt, jest piątek… Póki co zajmujemy jeden ze stolików, który szybko zamienia się w międzynarodowy – oprócz nas są jeszcze Czesi i Węgrzy, więc paplamy sobie po angielsku przy okazji próbując lokalnych przysmaków – palinki przywiezionej przez Węgrów i czeskiej śliwowicy.
Górska integracja trwa (fot. Joli)
Siedzimy tak, dopóki chatar nie zaczyna dzielić miejsc noclegowych. Mnie przypada nocka na stole, a Jola zajmuje strategiczną miejscówkę przy drzwiach prowadzących na noclegowe pięterko.
Dziś śpię na stole (fot. Joli)
A reszta ludzi, pokotem, pod stołami, na podłodze… I jakoś wszyscy się pomieścili!
Nasza trasa:
/04.07.2014/