Wszystko zaczęło się od intrygującej nazwy. „Wyhorlat” brzmiało jakoś tajemniczo, trochę wschodnio – w sam raz, żeby na własnej skórze przekonać się, co to takiego. Na jakiejś wyprzedaży kupiłam mapę tego rejonu i odłożyłam na półkę, by ponownie przypomnieć sobie o tych górach przed Wielkanocą. Na święta jednak na Słowację nie pojechaliśmy, bo powtórny atak zimy zweryfikował nasze plany. Majówka była już zaplanowana gdzie indziej i wydawało się, że mapa trafi znów do lamusa, plany są jednak od tego, by je weryfikować, więc padło ostatecznie znów na Vihorlatské vrchy.
Ruszyliśmy na wschodnią Słowację, w Wyhorlat, znaną sobie już sobie z wypraw do Rumunii drogą na Preszów, zatrzymując się od czasu do czasu na krótkie przystanki.
W miejscowości Veľký Šariš uwagę przyciągają zakłady browaru produkujące to znane piwo i ruiny Šariškiego hradu na stożkowatym wzgórzu nad miastem. Oprócz tego, już od Polski, zachwycamy się bujnością zieleni i prawdziwym wybuchem wiosny.
Czas na kawę wśród zielonych okoliczności przyrody. Ta przyjemna miejscówka została znaleziona za poprzednim wyjazdem na Mołdawię.
Przed południem wreszcie dojeżdżamy do Remetskich Hamrów, a stamtąd długą doliną potoku Okna do parkingu w miejscu zwanym Krivec. Stąd wyrusza się do jednej w większych atrakcji Wyhorlatu – jeziora Morskie Oko. Tak jak w przypadku polskiego odpowiednika, trochę tu przypadkowych turystów, ale ilości te w porównaniu z Tatrami są minimalne i nic nie zakłóca przyjemnych chwil kontemplacji błękitnej toni zharmonizowanej ze świeżą wiosenną zielenią.
Powierzchnia jeziora dochodzi do 14 ha, a jego głębokość do 25 m. Jego powstanie wiąże się z działalnością wulkanów, gdyż Wyhorlat, jako jedyne na Słowacji pasmo należące do Wewnętrznych Karpat Wschodnich, to góry pochodzenia wulkanicznego.
W przeszłości, najprawdopodobniej na skutek działania wulkanów, ziemia osunęła się ze zboczy zagradzając drogę potokowi Okna. W taki sposób powstało jezioro Morské oko.
Wycieczkę nad jezioro zaplanowaliśmy na pierwszy dzień skróconej majówki. Na niedzielę musimy być już w domu, sobotę poświęcamy na spokojny powrót, tak więc na eksplorację Wyhorlatu mamy tylko trzy dni
Kastielik nad jeziorem. Razem z pobliską Chatą Morské Oko należy do lasów państwowych i oferuje noclegi oraz skromny bufet
Do tych wiosennych kwiatów jakoś nie pasuje mało elegancka nazwa „knieć błotna”. Zdecydowanie wolę „kaczeńce”.
Jeszcze trochę zieleni nad jeziorkiem.
Znad Morskiego Oka ruszamy w stronę przełęczy Tri tably. Wcześniej odbijamy jednak na ścieżkę prowadzącą do Małego Morskiego Oka.
Małe Morskie Oko to niewielkie jeziorko osuwiskowe położone w lesie. Panuje tu niesamowity spokój i mało kto już dociera.
Szmaragd wody i wszechogarniająca zieleń.
I takie oto widoczki.
Tak mnie to drzewo urzekło, że nie mogłam się powstrzymać, by jeszcze raz go nie sfotografować.
Przyzwyczajona jestem do białych zawilców, a tu coś żółtego zawilcopodobnego.
Ale i tak najpiękniejsza jest świeża, wiosenna, żółtawa zieleń.
Znad Małego Morskiego Oka szlak wyprowadza nas na główny grzbiet. W miejscu zwanym Jedlinką dochodzimy do grzbietowego szlaku czerwonego.
Teraz, nad wielką skałą, wąską ścieżką, będziemy sobie wędrować do siodła Tri tably.
Z daleka widać nasz kolejny cel – Sninský kameň. Szczyt zbudowany jest ze skał andezytowych. Na oba jego wierzchołki – niższy, choć większy i stąd zwany Veľký Sninský kameň ( po lewej stronie) i wyższy, ale mniejszy, czyli Malý Sninský kameň (po prawej, ukryty za gałęziami) można wejść po stalowych drabinkach.
Przełęcz Tri tably. Na kamieniu na przełęczy ciekawa rzeźba.
Oglądana z różnych stron przynosi coraz to inne odkrycia.
Warto spojrzeć też w dół.
Z siodła rozpoczynamy wspinaczkę na Sninský kameň, którego widok towarzyszy nam przez długi czas. Buki dopiero zaczynają się zielenić, więc ciekawie prezentuje się we fioletowawej krasie.
W lesie oczywiście pełno jest kaczeńców. Przed nami zaś skalna powierzchnia wyższego wierzchołka.
Znaczną część Wyhorlatu obejmuje poligon wojskowy. Takie tablice towarzyszą nam co jakiś czas.
Podnóże wyższego wierzchołka. Z boku są stalowe drabinki wyprowadzające na szczytowe stoliwo.
Widoki z wierzchołka. Cały dzień towarzyszy nam słońce, przejrzystość powietrza nie jest jednak najlepsza.
Widok w kierunku północnym, w stronę Sniny.
I na południe, na otoczone wiosenną zielenią jezioro Morskie Oko.
Słoneczko przygrzewa, a wokół całe połacie zieloności.
Naprzeciwko – drugi z wierzchołków – Veľký Sninský kameň.
Zbocza Wyhorlatu są porośnięte przez buki i graby, które teraz czarują jasną zielenią. Szkoda, że zdjęcia nie oddają tych odcieni zieloności.
Tereny te chronione są w najmniejszym na Słowacji parku. To Chránená Krajinná Oblasť Vihorlat.
Podnóże drugiego z wierzchołków.
I widok na wyższy wierzchołek, na którym przed momentem byliśmy, z niższego.
Na ostatnim planie po lewej Vihorlat – najwyższy szczyt pasma.
Zwieńczenie wierzchołka.
I kolejne widoki.
A w dole wieś wije się jak rzeka.
Po zejściu ze szczytu ruszamy czerwonym szlakiem na Nežabec. Najpierw ścieżka wije się wśród zawilców.
Gdzieniegdzie bieleją jeszcze łaty śniegu.
Co jakiś czas mijamy grupy skałek.
Jest wreszcie i szczyt. Po stanie ścieżki i tabliczek wnioskujemy, że niewielu ludzi tu chodzi. Na całej trasie ze Sninskiego Kamienia nie spotykamy zresztą nikogo.
Szczytowa księga. Przed nami wpisali się do niej jacyś Polacy nazywając drogę na szczyt survivalem.
I coś prawdy w tym jest. Przejście na Strihovską Polanę, gdzie zmieniamy znaki na zielone, to ciągłe wypatrywanie szlaku, bo ścieżka praktycznie nie istnieje. Raz szlak prowadzi skrajem lasu, by po chwili wejść wyżej, a potem znienacka opuścić leśną drogę, którą przez moment prowadził. Przedzieramy się przez młodniki brzózek, gałązki wiele razy biją nas w twarz, jakby cała natura dawała nam do zrozumienia, kto tu rządzi. Wyhorlat nie rozpieszcza.
Spróchniałe drzewa leżą od lat w miejscu, w którym upadły, drzewa pokryte są hubami, a ziemia dywanami na wpół zgniłych starych liści. Nie widać tu żadnej ingerencji człowieka.
Więc przedzieramy się dalej. Tabliczki wskazywały 45 minut na pokonanie tego odcinka, idziemy jednak znacznie dłużej. Ciekawe, jak tu będzie latem i wczesną jesienią, gdy wszystko będzie rosnąć. Kto chce zaznać prawdziwej „karpackości” i pochaszczować w odludnych miejscach, koniecznie powinien wybrać się w Wyhorlat.
Z przesiek mamy jakieś widoki.
Przed nami daleko Vihorlat.
Wreszcie docieramy do odbicia zielonego szlaku i zaczynamy schodzić w dół. Jakby tego było mało, na koniec wycieczki czeka nas jeszcze przeprawa przez strumień. Ja profilaktycznie przechodzę boso, choć są różne sposoby na pokonanie potoku.
Udaje się bez większych strat w ludziach. Pierwsza wycieczka w Wyhorlat zaliczona. Jutro zdobywamy najwyższy szczyt pasma – Vihorlat.
/01.05.2013/