Jak zaczynać bieszczadzką przygodę, to od razu z wysokiego c. Tarnica! Jedna z naszych koleżanek jest pierwszy raz w Bieszczadach i pierwszy raz w tych rejonach zimą. No i robi Koronę Gór Polski. Zatem Tarnica…
Nie, ma nie wiać za bardzo. Ostatnie dni obfitowały w przyśpieszone ruchy powietrza, ale prognozy nas uspokajają. Źle nie będzie.
Wynajmujemy busa. Wieziemy się jak paniska do Wołosatego, by zrobić klasyczną pętlę. Wołosate, Tarnica, powrót przez Szeroki Wierch do Ustrzyk.
Poranek nawet mami nas obietnicą jako takiej pogody. Cudów się nie spodziewamy, bo prognozy są dość jednoznaczne, ale zawsze to promienie słońca nad połoninami budzą nadzieję.
Ruszamy z kopyta. Znaczy z raczków. Ekipę mamy raczkową, zatem wreszcie wypróbuję mój sprzęt od paru wyjazdów noszony uparcie w plecaku. To nic, że w trakcie tego debiutu druciki obu nakładek zaczepią się o siebie i rymnę jak długa przy podejściu na Tarnicę. Przynajmniej górze się pokłonię.
Ale na razie wszystko gra. Cała nasza dziesiątka w dobrych nastrojach rusza przed siebie. Zanim wejdziemy w las, lokalizujemy nasz cel.
Na łące spędzamy trochę czasu. Zaraz będzie las. Dużo lasu. Trochę podejścia. Odkryty teren oferuje jakieś widoki, co teraz doceniamy. Potem nie. Dziś to, że wszystko jest względne, dotrze do nas ze wzmożoną (uderzeniową) siłą.
Potem znikamy w lesie na dłuższy czas. W telegraficznym skrócie jest tak: trochę pod górę, bardzo pod górę, znów trochę i bardzo, wiata, przerwa i las się kończy.
Zaczynają się znów widoki. Chyba.
Białe jakieś takie. Ołówkowe. Ale są.
Ostatnie drzewa, więc przed nami ostatnia prostka.
I jak na dłoni ona. Tarnica niezwyciężona! Z drzew ogołocona! Śniegiem przyprószona!
I Szeroki Wierch. Tędy będziemy schodzić. Ale dawno tym szlakiem nie szłam i nie podziwiałam pięknych widoków rozpościerających się ze ścieżki! Wieki całe! I w sumie dzisiejszy dzień niewiele zmieni…
Jeszcze są panoramy.
Jest narciarz dumnie pozujący na śnieżnych bałwanach.
A nie. Wróć. Bałwany są po drugiej stronie. Trochę niemrawe, bo częściowo ktoś zdjął z nich już kaftany bezpieczeństwa.
To wtedy zaliczam upadek. Niemal pod krzyżem.
Ale bałwanom nie będę się kłaniać
I tu jest jakby koniec. Znad gór nadciąga zuooo.
Nie ma to jak wyczucie czasu. Kwadrans wcześniej mielibyśmy jakieś widoki.
Gdy stajemy na przełęczy pod Tarnicą, nagle uderza w nas wiatr od Wołosatego. Odwracam się w drugą stronę, by poczuć, jak drobinki śniegu i lodu walą w nasze ciała i kują dokuczliwie mimo kilku warstw ubrań. Zapieramy się kijkami, by nie polecieć w stronę Halicza. To byłby lot!
Zaczyna duć. Wściekle, rozpaczliwie. Od paru chwil siedzimy już we mgle. Jak tu iść na Tarnicę, gdy początek szlaku wiedzie wzdłuż zbocza i jeden podmuch jest w stanie oderwać nas od niego i popchnąć w stronę tafli śniegu, w dół?
Zadziałał instynkt stadny. Jedna osoba się decyduje, druga też, idziemy wszyscy. Prawie. Gosia postanawia już schodzić, nie zaliczając Tarnicy. Mamy ją gonić po zejściu ze szczytu.
I nie taki diabeł straszny, jak go malują. Szybko zdobywamy wierzchołek, by rozkoszować się wyjątkowymi widokami. Prawda, że piękne?
W powrotnej drodze przyklejamy się do zbocza, by coś zjeść. Chroni nas przed wiatrem, który nie daje za wygraną. Gdyby nie koleżanka Małgorzata, która już popędziła Szerokim Wierchem, pewnie schodzilibyśmy do Wołosatego, tą samą drogą.
Łatwo nie jest. Przed nami przejście Szerokiego Wierchu. Długie. W wietrze takim, że trzeba zapierać się kijkami, by nie upaść. Nie każdemu się udaje. Czasem wiatr sprowadza nas do parteru i przewraca. A droga ciągnie się niemiłosiernie. Nie widać nic przed nami i za nami. Staramy się trzymać blisko siebie, bo nawet chwilowe spowolnienie powoduje, że trudno zlokalizować kogoś w zasięgu wzroku. Dziś nie można wlec się w ogonie.
Po pewnym czasie tracę rachubę czasu. I przestrzeni. Człowiek po prostu idzie przed siebie w tej zawierusze, bo wie, że nie ma innego wyjścia. Trzeba przejść cały piękny, widokowy i otwarty! Szeroki Wierch. Pod koniec wyglądamy tak.
Najgorsze, że Małgorzaty nie możemy zlokalizować. Nie ma tu zasięgu, nie możemy się dodzwonić, martwimy się. Gdyby człowiek gorzej się poczuł, zasłabł, przegrał walkę z wiatrem i stoczył ze ścieżki, nie mielibyśmy szans go zobaczyć.
Nigdy wcześniej z taką radością nie przywitaliśmy lasu! Wszystko jest względne, pamiętacie?
Nawet domniemane lawiny nie robią na nas wrażenia. Las, jest las! Chwila oddechu, głowy nie urywa, żyjemy! Jeszcze tylko Małgorzata…
A Małgorzata czeka na nas w wiacie. Cała i zdrowa. Robimy przerwę, nerwy puszczają, znaczy odpuszczają, teraz zejście to już pestka.
Na dole znów są prześwity. Wiatr nie wieje. Ale my nie damy się już nabrać. Tam na górze jest zupełnie inny świat. A prognozy na jutro są jeszcze bardziej miażdżące.
Koleżanka od Korony stwierdziła potem, że jak na pierwszy wypad w Bieszczady, zaserwowaliśmy jej niezły survival…
Bieszczady zimą potrafią dać w kość. Kiedyś podobnie trafiliśmy na Przełęczy Goprowskiej. Z racji pory i gęstej mgły postanowiliśmy zostać na noc pod namiotem. I druga sprawa, schodząc z grzbietu do lasu, gdzie w wiacie można chlipnąć garnucha gorącej herbaty…tiaaa, to jest to :))
Taak, przekonałam się tej zimy, że z Bieszczadami nie można zadzierać. Teraz są wspomnienia, ale wtedy nie było łatwo. A w tym namiocie to Was nie przysypało?
Nie, na szczęście nie padał śnieg. W Wołosatem zgarnęła nas za to Straż Graniczna, jak się okazało, zeszliśmy do W. o podejrzanie wczesnej porze i myśleli, że w plecakach mamy kontrabandę 🙂
A nie czepiali się, że śpicie na terenie parku?
Ależ naturalnie :), mieliśmy „gruby” argument – brak widoczności, poparty zdjęciami. Okazało się, że w SG pracują normalni ludzie, „palcem pogrozili” i dali spokój. Bardziej im chodziło o „dywersantów”.
Dobrze, że nie byli czepialscy i dobrze się skończyło. Plus z tego taki, że przynajmniej spędziłeś noc na połoninach. Choć przy zerowej widoczności to i tak chyba ma niewielkie znaczenie…
Prawie jak mój debiut w Bieszczadach 😉 Zima, wiatr, widoki średnie. Miałem taki warun, że ledwo stałem 😉
Ale szczyt do KGP dopisany do listy 😉
Bieszczady są kapryśne… No cóż, trzeba będzie jeszcze kiedyś tam pojechać zimą.