Góry Czerchowskie – ostatni dzień, czyli z Livova na Mały Mincol. W poprzedni też było fajnie!
Pieśń czwarta, czyli i tych gór mam dość
Wczesna poranna pobudka. W głowie kołacze myśl – dziś powrót i Mały Mincol. Wystawiam głowę poza namiot i już wiem, że mogę iść dalej spać. Pogoda nie poprawiła się, a wręcz przeciwnie – mgła nawiedziła też naszą polankę i wisi nad pobliskimi drzewami. Góry Czerchowskie toną w lepkiej zawiesinie.
Ustaliliśmy już wczoraj, że w przypadku niepogody schodzimy do kolejnej wsi i nie wracamy do punktu wyjścia górami, a pieszo drogą w dolinie, stopem lub komunikacją lokalną. Kładę się więc spać, a półtorej godziny później rozpoczynamy leniwe wstawanie. Pogoda nadal mglista, więc siedzimy sobie w przytulnym namiocie przy śniadaniu i kubku parującej kawy. Trzeba się jednak wreszcie zbierać, zwinąć kompletnie mokry namiot i ruszyć do Livova.
W lesie jest przyjemniej niż na polanie, zaciszniej i spokojniej, a schodząc coraz niżej mam wrażenie, że mgła ustępuje.
Po zejściu w doliny spotykamy kolejny kolorowy okaz fauny – zwierzę rodzące się w ogniu:
Salamandra pozuje spokojnie jak rasowa modelka, a ja patrząc ponad jej grzbietem, dostrzegam na niebie coś błękitnego. Rzeczywiście się rozpogadza, a chmury się przedzierają dokładnie w tym momencie, gdy schodzimy do wioski i mamy szukać transportu dalej.
Naturalnym jest, że w tej sytuacji zmieniamy decyzję i ruszamy w góry!
Najpierw musimy przejść prze Livov:
A potem przez rozświetlone słońcem bukowe lasy:
W trakcie wędrówki mamy i chwile grozy widząc przed sobą poskręcane korzenie brzozy. Wyglądają jak odcięte ludzkie kończyny rodem z horroru klasy B:
Szlak niebieski w stronę Małego Mincola to głównie widoki na północ – na Lackową i Busov:
Robi się ładna, słoneczna pogoda, jednak zimny i mocny wiatr wymusza nakrycia głowy i rękawiczki. I tak idziemy i idziemy, raz lasem, raz polankami, zmieniając kierunek, klucząc, nabijając kilometry. Szlak niebieski na tym odcinku jest na szczęście dobrze oznakowany i mamy wrażenie, że zmieniono nieco jego przebieg, przy okazji go odnawiając.
Od Cekosova mamy w godzinę przejść do następnego punktu i tabliczek. Droga wlecze się niemiłosiernie i w pewnym momencie zaczynam się irracjonalnie wściekać na tych, którzy w tak idiotyczny sposób mierzą czasy przejść. Tego odcinka za nic nie da się przewędrować w tym czasie! My docieramy do Staskovej po dwóch godzinach.
Dobrze, że po drodze są widokowe miejsca:
Lekko znużeni na szczycie Staskovej robimy sobie przerwę na regeneracyjny posiłek. Ktoś znakujący szlak na niebiesko chyba przewidział nasze zniechęcenie:
W końcu jest i sedlo Hajduska, skąd tylko chwila jeszcze na Mały Mincol:
A na Małym Mincolu dziś lepsza pogoda niż w czasie pierwszego dnia wędrówki:
I tak, zataczając wielkie koło, dotarliśmy do szczytu, z którego czeka nas już tylko zejście znaną drogą do Leluchowa. Mały Mincol dziś bardziej łaskawy, bo widokowo jest zdecydowanie lepiej niż poprzednio. Widać nawet słabo zamglone Tatry i morze szczytów na wschodzie:
Mijamy znaną już nam czeremchową polankę:
Pamiętne widoki z pierwszego dnia podejścia:
I miejsce naszej pierwszej kawy:
Na koniec czeka nas jeszcze jedna zoologiczna niespodzianka: w lesie, na szlaku widzimy bociana czarnego pijącego wodę z wielkiej kałuży. Niestety momentalnie podrywa się do lotu i szybko znika nam z oczu. Po chwili jest tylko małą plamką na niebie:
Ostanie strome zejście daje popalić kolanom, na szczęście szybko wychodzimy na łąki nad Ruską Volą, gdzie wypiliśmy pierwszy złocisty trunek na tej wycieczce i gdzie oswajaliśmy Góry Czerchowskie:
Ostatni asfaltowy odcinek jest jak gwóźdź do trumny, ale dajemy radę!
Epilog, czyli przecież jeszcze nie koniec! Schowaj trochę uśmiechu na naszą wspólną drogę
W Leluchowie odbieramy naszego kangura. Kobieta, u której stał przez te dni, pyta nas, jak się udał spacer. Ładny spacer! Udało nam się przejść przez te cztery dni 100 kilometrów i zrealizować nasz plan mimo kapryśnej pogody i ciężkich plecaków . Na koniec podjeżdżamy jeszcze pod cerkiew w Leluchowie i doprowadzamy się do porządku. Po czterech dniach bez mycia się ubieramy ostatnie czyste ciuchy, przezornie pozostawione w samochodzie. Zaraz mamy odebrać z Sącza naszych współpasażerów, więc dla ich komfortu psychicznego trzeba się nieco ogarnąć . Pod cerkwią łapiemy ostatnie promienie słońca złocące okoliczne grzbiety.
Słońce oświetla wierzchołki Cergova po drugiej stronie granicy i to nasze ostatnie spojrzenie na te góry.
Na koniec zachęta do odwiedzenia tych malowniczych i spokojnych gór. Góry Czerchowskie to jest to! W trakcie całej wędrówki spotkaliśmy nielicznych turystów, w większości Polaków korzystających z przedłużonego weekendu. Na wyrypę z namiotem góry te nadają się idealnie .