Góry Czerchowskie – drugi dzień majówkowych zmagań. O poprzednim dniu, trudnym starcie z Leluchowa i zdobyciu najwyższego szczytu Cergova poczytacie w tym tekście!
Pieśń druga, czyli drogą pylistą, drogą polną
Poranek dnia drugiego wita nas pięknym słońcem. Dziś na początek planujemy pętelkę na lekko do Kamenicy, z tego powodu ukrywamy plecak w chłodniejszym miejscu pod dachem chatki, zostawiamy namiot do wyschnięcia i ruszamy do Lazów, powtarzając wczorajszy ostatni odcinek, tym razem w odwrotną stronę.
Tu odbijamy na zielony szlak do Sokoliej Doliny mijając zamkniętą na głucho utulnię pod Mincolem. Wbrew obawom szlak jest dobrze oznakowany, tak jakby odnawiano go niedawno. Na dnie doliny witają nas zielono-zielone szachownice lasów. Góry Czerchowskie we wiosennej odsłonie prezentują się malowniczo.
Oraz majestatyczna Sokolia skała:
Z drugiej strony wygląda jak tatrzańska iglica:
Po wyjściu z doliny zaczynają się pyliste, kręte, polne drogi. Takie, jakie lubię najbardziej:
Z tyłu żegna nas Sokolia skała
a z przodu wita Zamek Kamenica ulokowany na wapiennym wzniesieniu Pienińskiego Pasa Skałkowego.
To kolejny zamek, na który trzeba się wspiąć. W pełnym słońcu, za to na lekko. Warto! Przy krzyżu z widokiem na miasto nie tylko ja obserwuję okolicę. Robi to również żółty trznadel:
Stopniowo nabieram wysokości idąc trochę na rympał, bo szlak żółty jest tu kiepsko oznakowany. Im wyżej, tym ładniej. Widać, między innymi, Góry Lewockie. Ale w sumie nie ma dla mnie znaczenia, co widać. Wystarczy mi, że jest widokowo i przestrzennie.
Część budowli przykryta jest niestety ohydnymi rusztowaniami, a betoniarka dopełnia tylko tego obrazu. To jakieś słowackie towarzystwo założone w celu odnawiania i zachowania dziedzictwa przodków „buduje” od nowa zamek.
W oddali kuszą kolejne wapienne stożki rozsiane między Šarišskym Jastrabiem a Kyjovem. To słowackie Bradlove Pasmo ciągnące się wzdłuż drogi Ľubotín– Sabinov.
Schodzę o wiele wygodniejszą ścieżką przyrodniczą, by minąć zamek od dołu:
A na rozległej polanie z widokiem na okolicę czas na małą czarną. Trzeba sobie dogadzać przed powrotem na grzbiet i wspinaczką do góry!
Póki co wspinać się nie musimy, za to przystawać co chwilę – tak. Przed nami najpiękniejszy odcinek szlaku prowadzący przez rozległe przestrzenie i urokliwe łąki.
Naszą uwagę przykuwa szczególnie pewne niewielkie drzewko:
Jego zieleń na tle głównego pasma jest tak niesamowita, że spędzamy tu dłuższy czas. Fotografując lub wylegując się w pachnącej trawie w pełnym, piekącym słońcu.
Aż żal opuszczać to miejsce, niestety czas nas goni. Schodzimy do miejscowości Potoky, skąd początkowo szutrowa, a potem leśna droga stopniowo wyprowadza nas na główny grzbiet. Po drodze mijamy urokliwą polankę
A po chwili jesteśmy na przełęczy Zdiare. Krótkie zejście w stronę namiotu, chwila niepewności, czy nasz żółty dom jeszcze stoi, szybkie przepakowanie i koniec tego dobrego!
Zarzucamy plecaki i już z całym dobytkiem na plecach ruszamy w dalszą drogę na wschód. Od Sedla Zdiare w stronę Čergova, mając już w nogach dwudziestokilometrową poranną pętelkę.
Po drodze mijamy wiele urokliwych polan. Góry Czerchowskie są bardzo widokowe i często można natknąć się na malowniczą łąkę porośniętą brzozami, z której rozpościera się szeroka panorama.
Późna pora, zmęczenie i wcale nie lżejsze plecaki dają jednak o sobie znać. A przed nami największe obniżenie na głównym grzbiecie – sedlo Priehyby położone na 815 m n.p.m.
Mieliśmy ambitny plan, by dojść do utulni pod Cergovem, droga weryfikuje jednak nasze plany. Na przełęczy postanawiamy dotrzeć tylko do sedla Lysiny, tym bardziej że znad Beskidu Niskiego napływają deszczowe chmury i mamy obawy, czy zdołamy przejść nawet ten kilkukilometrowy odcinek.
Z początku jest ciężko. Który to już raz? Schodząc na niską przełęcz straciliśmy na wysokości i teraz, pod koniec dnia, musimy ją niestety odzyskać. A chmurzy się coraz bardziej i już nawet od południa tłoczą się ku nam burzowo-deszczowe chmurzyska.
Miejscami robi się szaro i ponuro – to znak zmiany pogody zapowiadanej na drugą część majówki. W końcu kapryśna aura i nas dopada – dokładnie na szczycie Soliska atakuje nas na krótko grad, a potem deszcz. Na kilometr przed przełęczą. Zarzucamy szybko peleryny i pokonujemy sprawnie ten ostatni odcinek. Nie tylko deszcz dodaje nam skrzydeł – również wizja kurczaka z ryżem, kóry dźwigam od dwóch dni na plecach. Nie wiem, co cieszy mnie bardziej – czy wizja smacznej kolacji, czy fakt, że już jutro pozbędę się tego ciężaru .
Już bez deszczu, który szybko przechodzi, rozbijamy się na przełęczy Lysina. Wieczorem straszy nas trochę burza pałętająca się gdzieś nad okolicznymi górami, ostatecznie jednak nie dopada nas ani deszcz, ani błyskawice.
Z plecakami przeszliśmy dziś dodatkowo 11 kilometrów, co daje dystans 31 na cały dzień. Jakże miło więc zakopać się w ciepłym śpiworze i nie musieć już nic dźwigać!
Góry Czerchowskie w mlecznej poświacie w trzeciej odsłonie majówki.