Baza namiotowa Madejowe Łoże niedaleko miejscowości Podwilk jest ostatnim miejscem, które chciałam odwiedzić podczas babskiego solo po Beskidzie Żywieckim i Orawie. Wczoraj było już zbyt późno, by się jej dokładnie przyjrzeć, dlatego z rana ruszam na krótką wycieczkę po jej terenie. Od razu w oczy rzucają mi się namioty wojskowe – to w takim swą siedzibę ma bazowy.
W lesie poukrywane są małe namioty – jeden z nich był dla mnie domkiem na tę noc. Poranna rześkość unosi się w powietrzu. Mimo lata i słonecznej pogody wilgotność jest duża. Na tyle, że mój szybkoschnący ręcznik nadal pozostaje mokry.
Pomieszczenie kuchenne, gdzie przesiaduję w czasie posiłków, oddając się pogawędkom z bazowym Jackiem.
Zlewozmywak i umywalka w jednym.
I konewkowy prysznic. Wczorajsza ciepła woda, o której nie śmiałam nawet marzyć, była jak wybawienie!
Gdyby ktoś jednak miał problemy z orientacją…
Dzisiejszy dzień nie jest długi dystansowo, ale i tak muszę się pospieszyć. Mimo że do domu nie mam wcale daleko, z Jordanowa to aż trzy przesiadki, w tym dwa busy, pociąg i samochód. Bazuję na internetowych rozkładach jazdy, więc chcę ruszyć jak najwcześniej, by zdążyć na jakieś sensowne połącznie.
Z Jackiem się jednak nie da. Co to za samograj! Snują się więc przy śniadaniu (dostaję bułkę, hummus i owoce) opowieści o bieszczadzkich bazach z tamtych lat. O trudnościach, jakie stwarzała na początku baza namiotowa Madejowe Łoże (po bieszczadzkich tłumach nikogo tu nie było i Jacek zaczepiał turystów na szlaku, żeby im powiedzieć o tym miejscu). W końcu o charakternym dziadku legioniście, który z iście ułańską fantazją, przed setnymi urodzinami, wyskakiwał zimą z pociągu, by być bliżej celu i nie musieć się wracać ze stacji.
Na końcu zaś, po opłaceniu noclegu, okazuje się, że mogłabym zaoszczędzić i na kolejnym… Jeśli baza należy do Unii Baz (a baza namiotowa Madejowe Łoże do nich należy), kolejny taki obiekt honoruje mój pobyt dwudziestoprocentową zniżką. Kusi, żeby jeszcze się gdzieś udać, ale to już w przyszłym roku…
Z lekkim poślizgiem opuszczam przyjazne progi bazy i ruszam znanym już sobie szlakiem na grzbiet, z którego wczoraj zeszłam. SKG Warszawa naprawdę miło mnie tu ugościł! A już niedługo, w sierpniu, będzie pewnie gościł tłumy – wtedy baza namiotowa Madejowe Łoże ma świętować swoje trzydziestopięciolecie!
Po dotarciu do niebieskiego szlaku mijam Beskidy i już wkrótce porzucam modre znaczki na rzecz żółtego szlaku do Jordanowa. Będę się go konsekwentnie trzymać aż do miasta.
Choć on jakoś nie do końca chce trzymać się mnie. Znów z oznakowaniem jest tu kiepskawo i w jakimś kolejnym młodniku gubię kanarkowe paski. Dobrze, że mam aplikację i tylko dzięki telefonicznej mapie wiem, gdzie należy iść.
Znów szukanie prawidłowej drogi mnie spowalnia, a przecież znowu dziś się śpieszę, by zdążyć na busa do Suchej Beskidzkiej…
Na szczęście przed Sidzinką Małą jakość oznakowania się poprawia i już do końca nie mam problemu z wyborem prawidłowej ścieżki.
A widoki po wyjściu z lasu zaczynają być przyjemne.
Na horyzoncie robi się „pagórkowato”: Beskid Wyspowy zaczyna kłuć me oczy swymi krągłościami i obłościami.
Zielone trawy pięknie kontrastują z tymi już płowymi. Wakacje przecież w pełni.
Schodzę do wioski. Jest całkiem ładnie położona.
Za plecami – Beskid Żywiecki. Na zielono.
I na żółto.
Ładnie jest. Tak jakby sielankowo…
Mijam jeden z domów. Z okna łypie na mnie łaciata krowa.
Mijam wieś, polany i zagłębiam się w las, przecinając parę razy potok Głaza.
W końcu docieram do asfaltu i już wkrótce skręcam na Dział.
Coś czułam nosem, że ten odcinek może być bardzo przyjemny. Nawet planowałam go kiedyś przejechać rowerem. Na dwóch kółkach jeszcze tu nie dotarłam (a warto!), na dwóch nogach w tym momencie.
Z tyłu żegna mnie Babia Góra, mój wczorajszy cel.
Taka droga, choć pod słońce, zapowiada widoki.
Które rzeczywiście są.
Ktoś stale z okna może zerkać na Babią Górę.
Pomknęłoby się tu rowerem!
Na razie dreptam z widokami na Beskidy: Żywiecki, Makowski i Wyspowy.
Zaczął się szuter – od razu milej dla nóg!
Zza drzew łypie na mnie Luboń Wielki.
Drogą pylistą, drogą polną…
W końcu jest i Góra Ludwiki. Ukryta za płotem, na prywatnym terenie. Ładna nazwa, od dawna mnie kusiła. I oto jestem na szczycie upamiętniającym żonę dziedzica z Wysokiej.
Tam już nie będę, więc przynajmniej sobie popatrzę.
Do Jordanowa coraz bliżej. Wieża widokowa na Hajdówce kusi, ale trzeba sobie przecież zostawić cele na następny raz.
Ostatni odcinek dreptam już asfaltem. To końcówka, więc tak bardzo nie boli. W końcu, przy pełnym słońcu, melduję się na rynku w Jordanowie. Udało się! Przeszłam całą zaplanowaną trasę, od Zwardonia po Jordanów!
Odwiedziłam cztery bazy namiotowe w Beskidzie Żywieckim i na Orawie (Pogórzu Orawsko-Jordanowskim). Przedreptałam dziesiątki kilometrów, w tym parędziesiąt po nieznanych sobie ścieżkach. Mokłam i grzałam się w słońcu. Zachwycałam się „laserami” po deszczu i sielankowymi widokami na szlakach. Wylegiwałam pod drzewem na rozgrzanej latem ziemi. A przede wszystkim – przeżyłam świetną górską przygodę!
W kolejnym roku mam apetyt na następne bazy. Może się uda?
Dzisiejsza trasa:
Przede wszystkim gratulacje za ukończenie trasy według planów! 🙂
Pod poprzednią częścią pisałem, że w tamtych rejonach szukałem trasy, po tej relacji wiem, że ten żółty szlak do Jordanowa jest warty uwagi, ba powiedziałbym, że obowiązkowy. Plany mi się krystalizują, teraz znaleźć trochę czasu i liczyć na dobrą pogodę i w wakacje może tam zawitam.
Bazie dałaś świetną opinie!
Szlak naprawdę warty przejścia, choć na początku, od strony grzbietu z tym niebieskim, oznakowanie jest momentami marne. Dopiero przed Sidzinką się poprawia. A przejście przez Dział (Góra Ludwiki) to najlepszy element tego szlaku, więc można poprzestać i na nim.
Baza mi się podobała, choć nie jest może jakoś spektakularnie położona. No ale na odbiór miejsca składa się wiele czynników, łącznie z bazowym.
Życzę Ci w takim razie, by w wakacje udało się tam zajrzeć!
Fajna wycieczka po bazach.
Te końcowe rejony rzeczywiście bardzo przyjemnie wyglądają jak na wyjazd rowerowy.
Tak, ta końcówka na rower jest fenomenalna! Widoki na wszystkie strony! Zamierzam tam jeszcze kiedyś się wybrać – właśnie na dwóch kółkach.